[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wymazać, wyrzucić z siebie wszystko, czym żył do tej pory na zasadzie: było i nie ma. Bo oni,
lekarze wiedzą, że tak jest lepiej, bo oni tak chcą. To mi trochę wygląda na eutanazję, psychiczną
hibernację, jeśli tak można określić, psychoterapeutyczną śmierć. Wątpię nawet czy to moralne,
ludzkie.
Tam zostały beze mnie moje dzieci i jest mi ich straszliwie brak, nie mam pojęcia, czy są
chociaż zdrowe i jak im się wiedzie, a mam sobie wmawiać, że to nieważne, bez znaczenia. Broń
Boże, nie powinnam się tym przejmować, a najlepiej zakazać sobie nawet o tym myśleć. Och, co
za męka, czy to się kiedyś skończy? Jak można do tego stopnia zadręczać człowieka?
Pozbawiony wszelkiej wrażliwości i współczucia personel, bezduszny regulamin, jak w takich
warunkach może być mowa o poprawie i wyleczeniu. Wykończą mnie tu, jak nic.
A może wziąć się na przedsiębiorczość i odwagę i po prostu stąd jakoś uciec? Jeśli to jest
wyspa, to wpław przez rzekę, przez płoty i mury, aby dalej. Musi być jakiś sposób. Gorzej tylko
gdyby praktykowali ściganie takiego zbiega i ściąganie go z powrotem na siłę, do wyboru:
w kajdankach lub kaftanie bezpieczeństwa. Diabli wiedzą, jak to tutaj działa i do czego tacy
dozorcy zdrowia psychicznego mogą być jeszcze zdolni.
O rany, to ci dopiero pułapka i kocioł. Wytrzymać to, za wszelką cenę wytrzymać...
* * *
W pokoju jest duszno. Nie mam przecież prawa otworzyć nawet okna. O pozostawieniu go
otwartego na dłużej też zresztą nie ma mowy, gdyż już po kilku minutach robi się niesamowita
zimnica, jako że ogrzewanie jest tu automatyczne. To znaczy otwarcie okna powoduje
natychmiastowe wyłączenie zasilacza ogrzewczego. Proste i skuteczne. Tylko podziwiać, jakie te
Francuziki sprytne i jakie oszczędne. Siedzę więc w zatęchłym odorze wypalonych papierosów.
Wokół mnie sterty niedopałków. A niech tam. %7łeby tylko na tym kończyły się tak zwane warunki
szkodliwe dla zdrowia. Niestety.
Czas zatrzymał się w miejscu, dłuży się w nieskończoność. Nawet nie wiem, jaki dziś dzień
tygodnia, a co dopiero mówić o dacie. Wyczerpała się też bateria w moim zegarku i tylko po
regularności podawanych posiłków orientuję się, która może być godzina. Nie mam pilniczka ani
nożyczek. Moje i tak już słabe, połamane paznokcie obgryzam aż do bólu, do krwi. Siedem
nieszczęść w jednej osobie, nic więcej.
Któraś to już z rzędu godzina, jak tak siedzę zgnębiona, przepełniona lękiem, raz jeszcze
roztrząsając niesprawiedliwość i okrucieństwo swego losu. Nachodzą mnie natarczywe
wątpliwości, którym nie jestem w stanie stawić czoła.
A jeśli ci wszyscy tutejsi lekarze straszą mnie nie na darmo i faktycznie jest ze mną aż tak
zle? Ja natomiast zamiast uznać chorobę, licząc się z jej konsekwencjami, uporczywie wmawiam
zarówno sobie, jak i wszystkim wokół, że mój zły stan jest jedynie przejściowy i niegrozny,
znów powołując się na ludową maksymę: nie taki wilk straszny, jak go malują. Czyż nie jest to
najzwyklejszym chowaniem głowy w piasek? Może tak być.
Muszę uczciwie przyznać, że zawsze do tej pory, mimo że cierpiałam, że się nieludzko
wprost męczyłam, te wszystkie nawiedzające mnie cyklicznie stany depresyjne ja po prostu
trochę lekceważyłam. Nigdy tak naprawdę nie zaakceptowałam faktu, że jestem najzwyczajniej
poważnie chora, że pomoc z zewnątrz jest mi niezbędna, gdyż pogrążając się w depresji,
poniekąd mimowolnie ją jeszcze w sobie podsycając, mogę doprowadzić do dramatu.
Już sama nie wiem, ile przeżyłam takich kryzysów, nawrotów. Mylą mi się okoliczności, nie
potrafię precyzyjnie określić ich w czasie. Przywołuję je na pamięć na zasadzie skojarzeń, haseł.
Strata dziecka przy porodzie w niecały miesiąc po przyjezdzie do Francji to pierwszy
z kryzysów. Kompletne załamanie, najbardziej dramatyczne i najbardziej rozpaczliwe w swym
przebiegu. Nie wiedziałam wtedy nawet, co mi się przytrafia, co się ze mną dzieje. Słowo
depresja nic mi nie mówiło, a już na pewno nie zdawałam sobie sprawy, że jest to choroba jak
inne, którą się najzwyczajniej leczy.
Moja nieświadomość brała się pewnie stąd, że w Polsce, w kraju, z którego przyjechałam,
wszelkie niedomagania psychiczne podobnie jak przypadłości weneryczne traktowane były
trochę jako choroby mało taktowne, wręcz wstydliwe. Tak więc rwąc włosy z głowy,
przepłakawszy niezliczone, niekończące się bezsenne noce, pijąc też zresztą na umór, ten
pierwszy kryzys psychiczny przecierpiałam, przezwyciężyłam sama. O ile w ogóle można mówić
o przezwyciężeniu. Niewyleczona depresja nie ustąpiła, nie popuściła raz zawładniętej ofiary.
Przyczaiła się tylko w oczekiwaniu sprzyjających okoliczności, aby zaatakować z potęgującym
się zacietrzewieniem kolejny i kolejny raz.
Nawroty pojawiały się w mym życiu jak zdjęcia w kinematografie: urodzenie Dorotki i w
zaledwie miesiąc potem depresja, ostro nabrzmiały konflikt małżeński depresja następna,
operacja guza w piersi i kolejna, eksperyment z podjęciem pracy i znów krach. Męczące, a to
jeszcze nie koniec.
W dodatku, między tymi jednoznacznie zdefiniowanymi chorobami były różne regresy,
wahnięcia, brak reakcji na zalecone leczenie lub jak w aktualnym przypadku wyrazna jego
nietolerancja. Wszystko to niebywale przeciągało całą zabawę, wydłużając zarówno
psychoterapię, jak i rekonwalescencję w nieskończoność. Okresy czyste , stany psychicznego
zdrowia nigdy nie były ewidentne, a już na pewno nieliczne.
Co to za uprzykrzone świństwo, które się do mnie przyczepiło i wlecze się za mną od wielu
uprzykrzonych lat. Diagnoza lekarzy jest zgodna i jednoznaczna uporczywa depresja
melancholiczna. Dobrze to czy beznadziejnie? Już raczej wygląda na drugie.
Można by pomyśleć, no cóż, melancholia tani sentymentalizm, nic groznego. Tęsknota,
smutek, żal i same takie bzdury. Coś jakby wziąć do kupy mierne piosenki wiejskiej kapeli z ich
ckliwym, wisielczym nastrojem. Podlotkowe fanaberie i tyle. A guzik. Okazuje się, że to tylko
nazwa brzmi tak niewinnie, a sama choroba jest niezmiernie zdradliwa i szkudna. Z tego co
wiem, jest to też forma depresji najtrudniejsza do złagodzenia, przystopowania, jako że
o zupełnym wyleczeniu mówi się raczej nieśmiało.
Straszny bałagan w tej całej medycznej nomenklaturze, bo na przykład taka groznie brzmiąca
z nazwy depresja maniakalna jest akurat chorobą jasno określoną w genezie i przebiegu i dla
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Archiwum
- Strona Główna
- Kozak Magdalena Nocarz 03 Nikt
- Dickson Helen Potajemne maśÂśźeśÂstwo
- Laurie King Mary Russel 07 The Game
- Janny Wurts The Cycle of Fire 3 Shadowfane
- Gordon Lucy Zdć śźyć do Palermo
- Kurtz, Katherine Deryni 3 High Deryni
- Sinclair Dani Mroczne tajemnice
- Chmielewska Joanna Wszyscy jestesmy podejrzani
- Cliff's interviews with dating experts (1)
- Jedyna taka noc Roberts Nora
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kepno-ogrody.pev.pl