[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obnażonymi w gniewie zębami, z konarów górujących nad nim drzew spadła sieć. Jej grube
linki obciążone ołowiem unieruchomiły ręce Cymmerianina. Z gniewnymi krzykami Conan
próbował oderwać ramiona od boków i usiłował rozciąć sieć swoim kordem, jednak ta
ustępowała pod jego naporem po to tylko, by za moment tym ciaśniej go skrępować. Tłumiła
siłę jego ciosów niczym jakaś upiorna pajęczyna. W końcu Conan osunął się na ziemię, nie
będąc w stanie utrzymać się na nogach. Murzyni w długich szatach i turbanach, którzy
zastawili pułapkę, podnieśli się z kryjówek koło ścieżki. Spokojnie, jak wykonujący swoje
obowiązki urzędnicy, ściągnęli linki sieci, która otoczyła Conana jak kokon gigantycznej
gąsienicy. Paru innych ciosami pałek szybko pozbawiło jeńca przytomności.
Ostatnią myślą osuwającego się w ciemność Cymmerianina było, że jest skończonym,
zapijaczonym durniem. Oto on, stary wojownik dał się złapać w prymitywną pułapkę na leśne
świnie. Było jednak za pózno na wyrzuty&
ROZDZIAA 12
GRÓD WOJOWNICZEK
W oazie Khajar panowała smolista noc. Nad pustynią zawisła gruba powłoka chmur
zasłaniając księżyc. Jego blask przesączał się przez obłoki jedynie jako słaba, szara poświata.
W sali tronowej Thoth Amona również panowała ciemność. Zielone płomyki pochodni
przypominały światełka robaczków świętojańskich. Stygijski czarnoksiężnik siedział na tronie
tak nieruchomo, że zdawał się martwy. Gdyby ktokolwiek znalazł się w sali tronowej,
zauważyłby, że pierś Thoth Amona nie podnosi się. Posępne oblicze czarnoksiężnika
przybrało wyraz martwej maski. Wydawało się, że to ciało jest nie zamieszkane.
I tak było rzeczywiście. Nie zdoławszy odnalezć śladów Korony Kobry na płaszczyznie
astralnej, Thoth Amon uwolnił swoje ka z więzienia ciała i wysłał je do najwyższego
królestwa akaszy. W tej niematerialnej domenie ducha nie obowiązywały prawa czasu.
Przeszłość, terazniejszość, a nawet możliwości przyszłości ukazały się jak czterowymiarowa
mapa przed wzrokiem adepta magii. Tutaj duch Thoth Amona obejrzał przybycie  Szelmy ,
wyjście Conana na ląd Bezimiennej Wyspy, przebudzenie ropuszego boga i jego zagładę,
znalezienie Korony Kobry oraz odpłynięcie Cymmerianina w stronę Czarnego Wybrzeża.
Prześledziwszy te wydarzenia, Thoth Amon pozwolił swojemu ka powrócić w niższe obszary
bytu. Ciało astralne musiało tego dokonać, w przeciwnym razie utraciłoby więz z
materialnym.
Po powrocie w ziemską powłokę Thoth Amon doświadczył przenikliwego mrowienia, gdy
ożywało ciało pozbawione przez pewien czas gospodarza. Przypominało to  ciarki
ogarniające kończynę, do której ustał dopływ krwi, jednak w przypadku czarnoksiężnika
doznanie to przenikało do głębi całą jego istotę. Thoth Amon cierpliwie zniósł ból, po czym
zawołał:
 Zarono! Menkara!
Jego głos przetoczył się jak grom po pałacowych kryptach.
 Co jest?  stęknął Zarono. Dopiął na sobie kaftan, po czym ziewnął i przetarł oczy.  O
co chodzi, panie?  zwrócił się z większym szacunkiem. Za korsarzem do środka wślizgnął się
bezszelestnie Menkara.
 Przygotuj się do natychmiastowej wyprawy na Czarne Wybrzeże. Wiem już, gdzie
znajduje się w tej chwili Korona Kobry i księżniczka Chabela. Są w Kulało, stolicy kushyckiego
państewka niejakiego Jumy.
 Jak się tam dostali?  spytał Zarono.
 Twój wspólnik w łajdackim rzemiośle, Conan z Cymmerii, zabrał&
 Przeklęty barbarzyńca!  warknął Zarono.  Już ja mu&
 Gdy go odnajdziesz, możesz zrobić z nim, co zechcesz. Nie mam powodów darzyć go
sympatią, bo niejednokrotnie wszedł mi w drogę w czasie swoich wędrówek. Jednak przede
wszystkim musisz odzyskać księżniczkę. Nawet ja nie potrafię zawładnąć jej umysłem z takiej
odległości.
 A Korona?
 Możesz ją zostawić mnie.
 Udasz siÄ™ z nami, panie?
 Nie.  Thoth Amon uśmiechnął się bezbarwnie.  Dotrę tam, ale nie we własnym
ciele. Będę jednak w Kulalo przed wami. Nie marnujcie czasu. O wschodzie słońca ma was tu
nie być.
Conan był w podłym nastroju. Bolała go głowa zarówno od ciosów, jak i od nadużycia
bananowego trunku Jumy. Co więcej, był bezbronnym jeńcem w rękach handlarzy
niewolników. Aczkolwiek przytrafiło się to już Conanowi parokrotnie, zawsze jednak niewola
wprawiała go w stan zwierzęcej furii.
Sądząc po kącie padania przebijających się przez korony drzew promieni słońca, minęło
kilka godzin. Conan po otarciach i zadrapaniach na swoim ciele stwierdził, że na polankę, na
której teraz się znajdował, zawleczono go za nogi. Jego nadgarstki pętały solidne kajdany.
Rozejrzał się spod splątanej grzywy, notując w myślach liczbę, rozstawienie i wartość
strażników.
Z równowagi wytrącił go widok skulonej między grupką Murzynek pobladłej Chabeli. Nie
miał pojęcia, w jaki sposób została schwytana. Wśród jeńców nie widział Sigurda. Można to
było uznać za dobry znak lub wręcz przeciwnie.
Na środek polany wjechał stępa na chudej klaczy wysoki Murzyn w szarych szatach.
Podobnie jak reszta handlarzy niewolników miał czarną skórę, jednak w odróżnieniu od nich
był szczupły i żylasty, o rysach ostrzejszych niż było to regułą pośród zamieszkujących
dżunglę plemion. Conan domyślił się, że łowcy niewolników to Ghanaci, o których słyszał od
Jumy. Było to koczownicze murzyńskie plemię, zamieszkujące pustynię na południowych
obrzeżach Stygii.
Podczas gdy shemiccy i stygijscy handlarze niewolników łapali Ghanatów oraz mieszkańców
Kush i Darfaru, Ghanaci z kolei wyprawiali się dalej na południe, w równikowe dżungle.
Nowo przybyły ściągnął wodze i zamienił kilka słów z przywódcą grupy, która schwytała
Conana. Aowca niewolników odwrócił się i strzelając z bicza, rozkazał zebrać jeńców.
Więzniów ustawiono w podwójny szereg i połączono łańcuchem ich kajdany, tak by nikt nie
mógł się uwolnić od reszty. Gigantyczny, toczący wokół lwim spojrzeniem Cymmerianin
górował nad otaczającymi go Murzynami. Siedzący na koniu handlarz powiódł po nowej
partii towaru zimnym, pełnym pogardy wzrokiem.
 Na Zambi!  mruknął i splunął.  Za tę bandę nie dostaniemy w Gamburu nawet garści
muszelek kauri!
 Tak jest, dostojny Mbonani  przytaknął jego podwładny.  Wydaje się mi, że to
plemię staje się z roku na rok coraz wątlejsze. Pewnie brak w nim dobrych okazów
rozpłodowych&
W tym momencie jeden z poganiaczy niewolników uderzył Conana biczem po stopach. Gdy
rzemień musnął jego skórę, Cymmerianin zareagował natychmiast. Chwycił bicz w skute
dłonie i pociągnął go ku sobie z całych sił. Straciwszy równowagę, poganiacz rozciągnął się u
stóp Conana. Gramoląc się z przekleństwami z ziemi, wyciągnął do połowy z pochwy ciężki i
ostry jak brzytwa ghanacki nóż. Jednak nim zdążył wydobyć go całkowicie, barbarzyńca
kopnął Ghanatę w twarz, ponownie powalając na ziemię. Conan nachylił się i przewracając
niewolnika za sobą, chwycił rękojeść noża. W jego stronę rzucił się drugi poganiacz, by
rozwalić mu czaszkę uniesionym toporem. Nim zdążył zadać cios. Conan wbił nóż po rękojeść [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •