[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tywność mojej pracy.
- Więc uważa pani, że ten projekt ma swoje zalety? - spytał Matherson.
- Owszem. Wspomagam emocjonalnie pacjentów i ich rodziny. Robię to, czym często
chirurg się nie zajmuje. Tak, z punktu widzenia chorych, ma to duże znaczenie.
- Tak, ale nie ma pewności, czy ta pomoc jest niezbędna, kiedy pacjent leży na oddziale
nagłych przypadków.
- Czyżby, doktorze O'Doherty? Zdawało mi się, że docenił pan moją pomoc, gdy po-
trzebował pan tłumacza - oznajmiła z irytacją.
- To prawda, przyznaję - odparł, patrząc na Mathersona. - Wtedy panna Edwards okazała
się bardzo przydatna.
- Czy sugeruje doktor, że to, co robię, nie jest tak ważne jak to, co robi wszechpotężny,
wszystkowiedzący chirurg? - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Poza tym nie powinno się od
nas wymagać, żebyśmy razem uczestniczyli w przyjęciu pożegnalnym Jacka Cartera.
- Więc nie bardzo się udało? - spytał Matherson z miną świadczącą, że jest zadowolony z
ich wymiany zdań.
- Czy jest tam ktoś? - rozległ się za drzwiami czyjś głos.
- Proszę mi wybaczyć. Zaraz wrócę - powiedział Matherson, wychodząc z pokoju.
- O co ci chodzi? Czy miałaś na myśli coś szczególnego? - spytał Ryan, pochylając się w
jej stronę.
- Owszem. Prawdę mówiąc, miałam.
- Wobec tego, dlaczego mu o tym nie powiedzieć. Jestem pewny, że to go zainteresuje.
Jakoś wcześniej nie sprawiało ci trudności wyrażanie swoich opinii.
- Ryan, proszę, nie tutaj - wyszeptała.
- Dlaczego nie? Przyznam się, że cię pocałowałem. A co więcej, że tobie się to spodoba-
ło.
- Proszę, on może usłyszeć...
Nagle wstał, podniósł ją z krzesła i przywarł wargami do jej ust.
Lucy nigdy nie czuła się tak cudownie. Objęła go za szyję, rozkoszując się chwilą, której
nie oczekiwała. Której nie spodziewała się ponownie przeżyć. Nic się dla niej nie liczyło poza
dotykiem jego ust.
L R
T
Gdy usłyszeli głośne chrząknięcie, gwałtownie od siebie odskoczyli. W drzwiach stał
Matherson, który miał bardzo zaszokowaną minę.
Lucy zrobiło się gorąco. Nie śmiała spojrzeć Mathersonowi w oczy. Była do tego stopnia
przerażona zaistniałą sytuacją, że zaczęła drżeć.
- Muszę już iść - oznajmiła i wyszła z pokoju, a potem z działu personalnego. Podeszła
do wind i wsiadła do pierwszej kabiny, której drzwi się otworzyły.
Kiedy ją opuściła, zdała sobie sprawę, że znajduje się w nieznanym jej skrzydle szpitala.
Wskoczyła z powrotem do windy i zjechała na dół.
Stał przed drzwiami pokoiku Lucy, opierając się o ścianę. Skrzyżował ręce na piersi i
czekał. Tym razem nie miał nic przeciwko temu. Nadal czuł na wargach smak jej ust. Odwza-
jemniła mój pocałunek, pomyślał z radością, więc być może nie wszystko jeszcze jest stracone.
Kiedy kilka minut pózniej Lucy pojawiła się na korytarzu, stłumił uśmiech. Po jej minie
zorientował się, że znów jest w bojowym nastroju. To jest Lucy, jaką znał i kochał...
- Czyżbyś znowu się zgubiła? - zapytał, gdy podeszła bliżej.
- Przeklęte windy - mruknęła, wkładając klucz do zamka. - Nie życzę sobie, żebyś ze
mnie drwił. Jak śmiałeś się tak zachować w obecności Mathersona?
Poczuł zapach jej perfum i miał ochotę ją objąć, ale opanował tę pokusę.
- Jeśli nie zaczniesz mówić do mnie grzeczniej, gotów jestem zrobić to samo jeszcze raz.
- Wykluczone.
- Dlaczego, Lucy? Czyżbyś się bała, że mój pocałunek sprawi ci przyjemność? Przecież
to ty cały czas mówisz o odwzajemnianiu uczuć.
Przekręciła klucz i weszła do pokoju, a on ruszył za nią, zanim zdążyła zamknąć drzwi.
- Tobie nic nie grozi, ale ja mogę stracić pracę - warknęła ze złością.
- Nic podobnego. Powiedziałem Mathersonowi, że chcę nadal z tobą pracować.
- Naprawdę? - zapytała jakby uspokojona, a potem zmarszczyła gniewnie brwi. - Nie
wyobrażaj sobie, że jeśli nasza współpraca potrwa dłużej, to będziesz miał prawo mnie cało-
wać, kiedy tylko zechcesz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •