[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czasy? Tak czy inaczej, nie wróżyło to dobrze długotrwałemu związkowi.
Trafiła na kanał, który pokazywał młodą kobietę w białej koszuli nocnej, krążącą po
ciemnym, przerażającym domu. Miała ze sobą zapaloną świecę, więc widocznie nie było
prądu. Spojrzała w górę ciemnych schodów prowadzących na strych. Huknął grzmot,
niesamowita muzyka narastała.
- Nie idz tam - powiedziała jej Lara.
Dziewczyna ruszyła po schodach.
- Kretynka - mruknęła Lara i zmieniła kanał. Facet w kominiarce gonił dziewczynę, która
uciekała przez trawnik. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu była tylko w bieliznie.
Psychopatyczny morderca wymachiwał w powietrzu maczetą. Dziewczyna obejrzała się,
potknęła i padła na twarz.
110
- Wstawaj, idiotko - burknęła Lara. - Ratuj życie.
Dziewczyna leżała na ziemi i wrzeszczała. Zwietnie. Nie ma to, jak dodać sobie otuchy.
Lara znów zmieniła kanał. Czy ona też jest taką idiotką?
Zadzwonił telefon i oddech uwiązł jej w piersi. Błagam, bądz Jackiem. Nie, nie bądz
Jackiem. Do diabła, jednak jest idiotką.
Kiedy Jack obudził się we wtorek wieczorem, pognał na czwarte piętro, do gabinetu, i
wypił duszkiem butelkę krwi, jednocześnie odsłuchując wiadomości na komórce. Lara nie
zadzwoniła. Mario przysłał mu mejla z informacją, że ojciec Giuseppe znalazł pasek Lary i
przyniósł go rano do palazzo. Ksiądz zostawił też ostrzeżenie, że jeśli Giacomo nie będzie
się porządnie zachowywał, wygarbuje mu tym paskiem skórę. Jack westchnął. Randka
zakończyła się fatalnie. Zamiast zbliżyć się do Lary, spłoszył ją do reszty. Wziął prysznic,
ubrał się i teleportował do Wenecji, żeby odebrać pasek. Stamtąd teleportował się na teren
koło Romatechu. Rozejrzał się dookoła, podchodząc do bocznych drzwi. Przeciągnął kartę
magnetyczną przez czytnik i przyłożył do niego dłoń.
- Hej, ziom - usłyszał głos za plecami. Odwrócił się i zobaczył Phineasa. Młody wampir
widocznie właśnie się tu teleportował.
- Merda.
- I ja tobie życzę miłego wieczoru - mruknął Phineas. - Nie widzieliśmy cię w domu.
- Miałem coś do załatwienia. I właśnie zdałem sobie sprawę, że gdyby Malkontent dobrze
wybrał moment, mógłby się zjawić jak ty i załatwić mnie znienacka. - Jack wskazał zielone
światełko na panelu. - Mogłeś skoczyć na mnie z tyłu i dostać się do zakładu.
Phineas zmarszczył brwi, otwierając drzwi.
- Howard zobaczyłby to na monitorze i uruchomił alarm.
- Fakt. - Jack ruszył korytarzem do biura MacKay. - Mimo to, kiedy zjawi się Connor,
chciałbym zwołać zebranie i przedyskutować sposoby zwiększenia bezpieczeństwa. W
zeszłym roku w grudniu zabiliśmy w siedzibie DVN tuzin Malkontentów. Prędzej czy
pózniej Casimir będzie chciał się zemścić.
- Tak - przyznał Phineas. - Te wredne wampiry ciągle wracają. - Spojrzał na pasek w dłoni
Jacka. - Ziom, chyba nie zamierzasz tego nosić? Jest już wystarczająco fatalnie, że
niektórzy z naszych noszą spódnice, ale biały pasek? To po prostu nie jest fajne, stary.
- Nie jest mój. - Jack zwinął pasek i wepchnął do kieszeni kurtki.
- Uuu, rozumiem. - Oczy Phineasa zabłysły. - To pasek twojej damy. Domyślam się, że
twoja wczorajsza randka była bardzo udana. Wiązaliście się trochę?
- Słucham?
- No wiesz, pytam, czy związałeś ją tym paskiem. A może były jakieś małe klapsy?
Jack zesztywniał.
- Nigdy nie uderzyłbym Lary.
Phineas przewrócił oczami. - Ziom, to kobitka daje klapsy tobie. Uwierz mi, dziewczyny
to uwielbiają.
- Ona pewnie uważa, że na to zasługuję - mruknął Jack.
- Tak... - Phineas kiwnął głową. - Ja to ciągle od nich słyszę. Wiesz, jestem ekspertem od
tych spraw. Ale sądzę, że jesteś ostatnią osobą na ziemi, która potrzebuje zawodowych
porad Doktora Kła.
- Niby dlaczego? - Jack zatrzymał się przed biurem ochrony. Phineas parsknął.
- Ziom, jesteś synem Casanovy. Uwodzenie to twoje drugie imię. Widziałem cię na
wiosennym balu, jak zagadywałeś wszystkie kobitki. Mogłeś mieć każdą, której by ci się
111
zachciało. Zresztą, założę się, że miałeś je wszystkie.
Jack jęknął w duchu. Dlaczego wszyscy zawsze zakładali, że odziedziczył po ojcu jakiś
specjalny talent? Jedyne, co odziedziczył, to nazwisko, które było takim przekleństwem,
że przestał się nim posługiwać niemal dwieście lat temu.
- Ja tylko z nimi tańczyłem.
- Tak, jasne. Horyzontalne mambo. Założę się, że przyszedłeś na świat z założoną
prezerwatywą - ciągnął Phineas. - Facet taki jak ty może mieć każdą.
Ale on chciał tylko Lary.
- Nie chcę jej stracić.
- Co?
- Nic. - Jack przeciągnął kartę przez czytnik przy drzwiach biura. Phineas oparł się
ramieniem o ścianę.
- Ziom, co się stało?
- To skomplikowane.
- Miłość nie powinna być skomplikowana, brachu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •