[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszystko, by w oczach zebranych wyglądać na najbardziej zdenerwowanego, by wywrzeć
wrażenie tonącego, który bodaj brzytwy gotów jest się chwycić. Kiedy zaś przed wieczorem
jeden z Holendrów wyraznie postawił wniosek przerwania bezcelowych narad, Paweł niespo-
dziewanie wysunął argument, który nakazywał ich przedłużenie: otrzymał właśnie depeszę,
że okręt  Maurytania przybywa z New Yorku za dwa dni, a na pokładzie  Maurytanii znaj-
duje się sam Lincoln Warwick, prezes Union Banku.
Depesza była prawdziwa i zawarta w niej wiadomość również. Zebrani zaś nie mogli wie-
dzieć, czy istotnie Union nie zechce ratować Banku Pożyczek Międzynarodowych, w którym,
w razie krachu, straciłby przecie pokazny kapitał. Tylko Paweł wiedział, że Lincoln Warwick
przybywa w celu właśnie zażądania rachunku, co będzie równoznaczne z krachem. Przedłu-
żenie jednak obrad było dla Pawła konieczne z innego względu.
W Paryżu przywozi się codziennie do prosektorium przeciętnie czterdzieści zwłok dena-
tów niewiadomego nazwiska. Są to ciała ludzi, którzy w jakiś nagły sposób rozstali się z ży-
ciem, najczęściej śmiercią samobójczą. Są to ciała ludzi różnej płci, różnej pozycji społecznej,
różnego wzrostu, wieku i wyglądu. Jedne otaczane są wyjątkowym zainteresowaniem policji,
inne, należące do obojętnych cudzoziemców, włóczęgów czy osób niepozornej kondycji, nie
obchodzą nikogo, poza dyżurnym funkcjonariuszem prosektorium. Dyżurny zaś funkcjona-
riusz pobiera za przyjmowanie, zapisywanie i wydawanie zwłok bardzo skromną pensyjkę
siedmiuset franków miesięcznie, wliczając w to i płacę za dyżury nocne, wyjątkowo nudne i
bądz co bądz nieprzyjemne, zważywszy samotność wśród trupów.
Człowieka zarabiającego z trudem swoje siedemset franków nietrudno przekonać, że
kwota stu tysięcy jest dlań nie do pogardzenia, a Paweł przekonywać umiał. Ostatecznie nie-
zanotowanie jednego bezimiennego trupa i oddanie go zamiast grabarzowi komuś innemu nie
było wcale zbrodnią. Małe zaś wykroczenie służbowe warte było stu dużych niebiesko-
żółtawych papierków. Trudność polegała na zupełnie czymś innym. Oto klient domagał się,
by towar był dużych rozmiarów, by nie miał wiele ponad czterdziestkę i by był jak najbar-
dziej  świeży , pech zaś chciał, że przez całe trzy dni nic takiego nie można było znalezć w
asortymencie nie obchodzącym już policji.
Dopiero na czwarty dzień przywieziono do hotelu Carlton kufer Pawła Dalcza. Nad wnie-
sieniem tego ciężkiego przedmiotu do apartamentu zajmowanego przez prezesa czuwał se-
kretarz Blumkiewicz.
Prezesa nikt w tym dniu nie widział. Ostatnio wczoraj wieczorem wrócił bardzo zdener-
wowany i  jak uskarżał się portierowi pan Blumkiewicz  prezes zamknął się w swojej sy-
pialni, zakazując wstępu i nie chcąc nawet zjeść śniadania. W porze obiadowej sekretarz, co-
raz bardziej zaniepokojony, znowu dzielił się z portierem swym niezadowoleniem. Chciałby
wyjść na miasto, a nie może odejść bez pozwolenia prezesa. Tymczasem ten na pukania
wcale nie odpowiada. %7łe nie odpowiada też na dzwonki telefonu, wiedział już portier od tele-
fonistki. Około dziesiątej, gdy znowu doń przyszedł zaniepokojony sekretarz, zdecydowali się
zawiadomić o wszystkim dyrektora.
Dyrektor, człowiek opanowany, wywnioskował wprawdzie z półsłówek sekretarza, że Pa-
weł Dalcz znajdował się wczoraj wieczorem nie bez poważnych przyczyn w stanie rzadkiego
124
u niego zdenerwowania, że posiadał rewolwer, że jednak czasami zamykał się w taki sam
sposób bez żadnych przykrych konsekwencyj. Wobec tego należało jeszcze poczekać.
Czekano też do godziny drugiej w nocy. O drugiej rozpoczęto głośne, a pózniej bardzo
głośne pukanie. Wobec absolutnej ciszy, jaka pomimo to panowała w sypialni, zdecydowano
się wyważyć drzwi, a na żądanie sekretarza, który nie wykluczył możności zasłabnięcia swe-
go szefa, sprowadzono wraz z policją policyjnego lekarza rewiru.
O godzinie trzeciej wkroczono do sypialni. Na łóżku leżały zimne już zwłoki z raną po-
strzałową klatki piersiowej w okolicy serca. Paweł Dalcz nie żył. Już z pobieżnych oględzin
pokoju można było wywnioskować, że samobójczy strzał nastąpił wczoraj wieczorem. Na
bocznym stoliku stała nietknięta kolacja, a na biurku leżał niezaklejony list pisany po polsku,
a adresowany do matki denata. Potrawy zakrzepły gruntownie, atrament już zdążył sczernieć.
Zresztą i data na liście mówiła za siebie.
Lekarzowi nie pozostawało nic innego, jak stwierdzić zgon Pawła Dalcza i spisać o tym
urzędowy akt, na którym podpisał, się świadkowie znający denata, jego osobisty sekretarz,
portier, dyrektor hotelu i kilka osób służby.
 Taki człowiek  kiwał głową, wychodząc z pokoju, komisarz policji  taki człowiek i
kryzys go zabił.
 To jasne  przytaknął sędzia śledczy.
125 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •