[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przez ostatnie kilka dni odczuwało się chłód w Nowym Jorku, ale nic
sobie z tego nie robiono. Miłośnicy joggingu ciągle biegali po parku w
podkoszulkach, nianie przeciskały się z wózkami przez tłumy
spacerowiczów, a sprzedawcy handlowali swoimi artykułami.
Zwiat nie zatrzymał się z powodu jednego złamanego serca.
Na zewnątrz, pomyślała Alexis, wyglądam prawdopodobnie
normalnie, jak jeszcze jedna nowojorska kobieta wracająca z pracy do
domu. Szła z falą przechodniów, trzymając się jednej strony chodnika i
124
RS
patrząc wprost przed siebie z obojętną twarzą. Na zewnątrz wyglądała tak,
jakby wiedziała, dokąd idzie i co będzie robiła, kiedy tam dojdzie.
W środku czuła się jak roztrzaskane szkło. Każdy oddech, każde
uderzenie serca raniło ją coraz bardziej, coraz głębiej.
Ciężko jej było zachowywać się normalnie przez ostatni tydzień.
Widziała ciekawe spojrzenia i szepty za plecami. Psy gończe w jej biurze
potrafiły wyczuć słabość i skoczyć przy pierwszym tropie. Przez całe
swoje życie zawodowe stawała na głowie, żeby coś osiągnąć, żeby zyskać
respekt wśród swoich rówieśników. Pochlipywanie w biurze świadczyłoby
jedynie o słabości.
Wolała robić to w samotności, prywatnie, w swoim własnym domu.
Przez całe osiem lat przekonywała się, że do siebie nie pasują, że ich
ślub był błędem, że rozdzielała ich przepaść zbyt szeroka i zbyt głęboka.
Najpierw była bardzo zła i przekonana o słuszności swojej decyzji i to
trzymało ją przy zdrowych zmysłach. To właśnie złość powstrzymała ją
przed rzuceniem mu się w ramiona i poświęceniem wszystkich swoich
marzeń.
Z upodobaniem popatrzyła na swój apartamentowiec stojący po
drugiej stronie ulicy, na zieloną markizę, elegancko ubranego odzwiernego
i szerokie szklane drzwi wejściowe. Przeprowadziła się tu cztery dni temu.
Mieszkanie z widokiem na Central Park. Marmurowa łazienka, lśniący
granitowy blat kuchenny, wysokie sufity i dwa kominki. Do tej pory nie
otworzyła jeszcze żadnego pudła, nie powiesiła ubrań w szafie, nie posłała
łóżka.
Jej wielkiego, pustego łóżka.
125
RS
Niektórzy byliby skłonni zabić za posiadanie tego, co ona miała.
Praca, dom, pieniądze. Powinna tańczyć z radości, biegać po parku, skakać
przez fontannę. To dlaczego stała tutaj, na środku chodnika, w deszczu,
czując się tak całkowicie, tak kompletnie samotna?
Tak totalnie i całkowicie nieszczęśliwa.
Ponieważ go kochała. Kochała go. Ponad życie. Ponad każdy
bolesny oddech i uderzenie serca, kochała go.
Spojrzała na krople deszczu, ześlizgujące się po jej czarnym,
kaszmirowym płaszczu, słyszała przejeżdżające samochody i dudniącą
muzykę z niewidocznego radia. Wszystko, czego potrzebowała, to przejść
na drugą stronę ulicy. Podniosła jedną stopę i postawiła ją przed drugą.
Próbowała iść. Dlaczego to było takie trudne?
Ludzie przechodzili obok niej. Jakiś mężczyzna prowadził na
smyczy trzy szpice miniaturowe, dwoje nastolatków rozmawiało przez
telefony komórkowe. Jakiś biznesmen zatrzymywał taksówkę. Codzienna
rutyna, pomyślała. Wszyscy zajmowali się swoimi przyziemnymi
sprawami.
A ona nie mogła przejść sama kilkudziesięciu kroków do drzwi
wejściowych swojego domu.
Zaczęło mocniej padać, ale nie obchodziło jej to. Zamknęła oczy i
usiadła na parkowej ławce. Wejdz do środka, surowo upominał ją
wewnętrzny głos. Zamknij się, odpowiedziała mu. Nie chciała więcej
rozsądku. Nie chciała logiki.
Chciała Jordana.
Pragnęła go.
126
RS
Jordan odmówił podpisania papierów anulujących małżeństwo,
zrobił zamieszanie u niej w biurze, użył Phoebe, żeby usunąć Matthew z
jej drogi. A ona ciągle go kochała.
Tak, kocham go, pomyślała z westchnieniem.
Z parku doszedł do niej śmiech dzieci i ostrzeżenie matki, żeby nie
wchodziły w kałuże, a następnie chlupot wody rozbryzgiwanej przez małe
stópki. Odwróciła się w kierunku plusku i prawie się roześmiała, widząc
czterech małych chłopców skaczących w kałuży.
- Czy mogę usiąść na twojej ławce?
W tej samej sekundzie, kiedy odwróciła głowę, jej serce
podskoczyło.
Jordan.
Zamrugała powiekami, obawiając się, że oszalała i że to tylko
wyobraznia płata jej figle. Prawie już wyciągnęła rękę, żeby go dotknąć i
sprawdzić, czy jest prawdziwy.
Kiedy usiadł obok niej, a ich spojrzenia się spotkały, nie
potrzebowała go już dotykać, by wiedzieć, że jest prawdziwy. To był z
pewnością Jordan. Wygląda na trochę zmęczonego, pomyślała,
zauważając napiętą skórę w kącikach jego głęboko zielonych oczu.
Ciągle jeszcze nie mogła wydobyć z siebie głosu, gdy on to zrobił
pierwszy.
- Dzisiaj wypełniłem i podpisałem papiery, Allie -powiedział
spokojnie. - Jutro rano nie będziesz już zamężną kobietą.
Jej serce, skurczone bólem, rozpadło się na kawałki. Patrzyła na
niego. Naprawdę to zrobił. Czyż nie zrobił tego, czego chciała? Czy nie o
to go prosiła? Czy nie przy tym się upierała? Bądz zawsze ostrożna z tym,
127
RS
czego chcesz... Słowa te błysnęły jej w mózgu, obijając go jak kula [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •