[ Pobierz całość w formacie PDF ]

deszczu w czas suszy, szedł do lasu, rozpalał w pewnym miejscu ogień, zapadał w medytację i
modlił się gorliwie. Deszcz spadał.
Jedno pokolenie pózniej po to samo szedł do lasu Magid z Międzyrzecza. Znał miejsce, ale nie
rozpalał już ognia. Modlił się tylko, pogrążony w medytacji. Deszcz spadał.
W następnym pokoleniu po to samo szedł do lasu Mojżesz Lejb z Sasowa.
Znał miejsce, chociaż nie rozpalał ognia i nie znał już sposobu na medytowanie, które czyniło
modlitwę skuteczną. Ale deszcz i tak spadał.
W kolejnym pokoleniu, rabbi Izrael z Rużyna już nie ruszał się ze swojego pałacu. Nie rozpalał
ognia, nie znał miejsca w lesie. Znał tylko opowiadanie o ogniu, miejscu i medytacji. I to
wystarczało. Deszcz spadał.
Marian Perełka był szczęśliwy. Bez obawy o przesadę, można powiedzieć, że w dzień dokonania
odkrycia Marian Perełka był najszczęśliwszym %7łydem na świecie. Postanowił spakować się i
najszybciej jak to będzie możliwe wyruszyć do lasu. Przedtem jednak musiał zajść do rzeznika
Trzymki po ostatnie błahe wskazówki.
Istotą odkrycia Perełki było przekonanie, że miejsce w lesie, w którym Trzymka odnalazł %7łydów,
było tym samym, które zgubili chasydzi gdzieś między pokoleniem Mojżesza Lejba z Sasowa, a
pokoleniem rabbiego Izraela z Rużyna.
Wszystko na to wskazywało.
Nieomylność, z jaką %7łydki pomknęły w kierunku lasu, nieskuteczność strzałów wachmańskiej
eskorty (żaden nawet nie zranił uciekinierów), no i na koniec fakt najdonioślejszy: Pleszke Hendlisz,
jego syn Izaak i jeszcze jakiś %7łyd przeżyli wojnę, o czym donosił niejeden powracający z Izraela.
Jakim sposobem, jeżeli nie przez wyjątkowość miejsca?
Przecież mogli wyskoczyć gdziekolwiek. Wyskoczyli między Aaznowem a Czarnocinem.
Przecież mogli uciekać gdziekolwiek. Uciekli do Kalinowskiego lasu.
Przecież powinni zginąć wszyscy. Trzech ocalało.
Perełka triumfował. Był pewien aż dwóch rzeczy naraz: Po pierwsze, że odkrył święte miejsce, po
drugie, że wkrótce zostanie wielkim mistykiem, pozna tajemnicę medytacji, a wtedy wymodli dla
świata, co potrzeba.
Bez ociągania ubrał się w chałat, obwiązał tałesem, nakrył głowę mycką, okręcił filakteriami (miał
zamiar się modlić), narzucił na grzbiet lichą burkę, schował do kieszeni flaszkę koszernej wódki i
poszedł prosto do domu rzeznika Trzymki.
W Kalinowskim pałacu, Jakub Pleszke kończył właśnie kolację.
W jego rodzinie już od łat nie stosowało się religijnych rygorów, jadł więc wszystko co lubił.
Tego wieczoru upodobał sobie kawior. Czarny i czerwony. Przedtem zjadł jednak potrawkę z
cielęciny i szpinak z jajkiem. Dopiero po tym sięgnął po kawior. Gryzł ziarenka z namysłem.
Nasycał się smakiem bez pośpiechu. Miał czas.
Niezawodny, wewnętrzny zegar podpowiadał mu, że zdąży jeszcze wziąć kąpiel, wybrać
odpowiednią koszulę, odpowiedni krawat i garnitur. Potem zdąży jeszcze zapalić papierosa, wymyć
po tym zęby, zejść na dziedziniec i dojść do świniami.
Na razie układał sobie w myśli rozmowę Srula z Mani Perlmanem, synem Dawida. Myślał prawie
głośno:
 Perlman musi dojść do Trzymki. To kilometr. Kiedy ten go odprawi, będzie musiał przejść cztery
kilometry do Kalinowskiego lasu. W lesie zabłądzi i przemarznie. Na koniec usiądzie na polanie.
Zacznie padać śnieg. Dopiero wtedy Stul się odezwie. Srul nie będzie się śpieszył do tej rozmowy.
Srul ma czas. Ma dużo czasu.
Nie miał racji. Srul nie chciał czekać. Zaczął się spieszyć.
Perełka zastał Trzymkę przy wstydliwej czynności. Być może to właśnie zadecydowało o przebiegu
całej rozmowy.
Za domem miał Trzymka czereśniowy ogród. Pamiętnego dnia, tam właśnie zakopał Psotkę,
Pimpusia, Bambusia, Maciusia, Kluseczkę i Zwineczkę.
Od tej pory przynajmniej raz w tygodniu wymykał się pod czereśnie i rozmyślał nad psim grobem o
ludzkim życiu.
Pielęgnował to miejsce po kryjomu. Wiosną wyrywał trawę, latem sadził bratki, jesienią wybierał
liście, zaś zimą odgarniał śnieg.
Skutkiem tej pielęgnacji, było uformowanie grobku tak pięknego, że mało który na Aaznowskim
cmentarzu mógł się z nim mierzyć.
Aż do tej pory, do najścia Perełki, udawało mu się ukrywać tę słabość przed ludzkim wzrokiem.
Tego wieczoru prawda została odkryta.
Zmieszany rzeznik na długą chwilę stracił oddech. Kiedy go na powrót odzyskał, odezwał się
niegrzecznie:
 A ty, pierdolony parchu, czego szukasz w moim sadzie?
 Ciebie szukam, bo mam ważną sprawę.
 Ważne sprawy to ludzie mają do mnie w dzień, w masarni, a nie po nocach, w sadzie.
Perełka nie dawał się zbić z tropu. Od razu wyłożył całą rzecz.
 Do masarni nie przyjdę, bo nie jem już świniny. Zresztą już pora, żebyś i ty przeszedł na wołowe
mięso. Wyszkołę cię na szocheta, dam certyfikat, przystawię pieczęć. Jak wymodlę dla nas to, co
zamierzam, będziesz miał dużo zajęcia i dużo pieniędzy. Tylko najpierw musisz mnie zaprowadzić
do Kalinowskiego lasu, w to miejsce, gdzie znalazłeś Hendliszów.
 Jakich Hendliszów?
 No, %7łydów z transportu.
 Z jakiego transportu?
 No, do lagru.  Do jakieąo lagru?
Perełka zaczął się pocić, ale ciągle jeszcze brał słowa Trzymki za dobrą monetę.
 Była wojna, Józiu. Staliśmy przy nasypie, ty, ja, Helenka Miazkowa, Stefek Wochna i Władzio
Stępień. Rezaliśmy się palcami po szyjach, jak to dzieci. Ktoś w wagonie wybił okno. Oni
wyskoczyli...
Trzymka pokraśniał na gębie jeszcze bardziej, niż to czynił na co dzień. Potem krzyknął tak
donośnie, że aż śnieg poleciał z gałęzi
 Nie było żadnej wojny! Słyszysz?! Nie było wojny, %7łydów, transportów, lagru, nasypu pod
Czarnocinem! Nie było! A teraz spierdalaj jak najdalej od tego miejsca! Spierdalaj, mówię i omijaj
moją masarnię, mój sad i mój świat!
Perełka zrozumiał. Odwrócił się i poszedł w kierunku Kalinowskiego lasu. Miał nadzieję, że
wyjątkowość odkrytego przez niego miejsca objawi się tym, że znajdzie się samo. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •