[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kiedy mistrz ujrzał wykrzywiony w kształt ludzkiej postaci korzeń, zachłysnął
36
się i uskoczył w tył. Sol, trzymając amulet obiema rękami, skierowała go w jego
stronę.
 Kładz się na podłogę! Kładz się i pełznij do ołtarza. Odwróć krzyż jak
należy, bo nie masz nic wspólnego z Szatanem. To miejsce nie jest jego świątynią.
Ku ogromnemu zdziwieniu uczniów mistrz popełzł na brzuchu jak wąż do
ołtarza, wstał, przytrzymując się rękami ściany, i przekręcił krzyż. Potem usiadł,
wpatrując się w Sol wzrokiem zbitego psa.
Sol była rozgniewana, to dodawało jej jeszcze mocy. W samotności wiele ćwi-
czyła i eksperymentowała, teraz chciała wypróbować najtrudniejsze sztuki, o któ-
rych mówiła jej Hanna.
Zamknęła oczy i wciągnęła głęboki oddech. Wszyscy wpatrywali się w nią jak
skamieniali. Kiedy zebrała już dość sił, znów podniosła powieki. Powoli podeszła
do ołtarza i stanęła po prawej stronie mistrza.
 Nędzniku!  powiedziała beznamiętnie.  Nędzna kreaturo, spójrz w le-
wo!
Zgromadzeni zaczęli wydawać zduszone okrzyki. Sol śmiała się szyderczo.
Wiedziała, że się jej powiodło.
 Ona. . . ona stoi po obydwu jego stronach!  jęknął jeden z uczniów. Roz-
biegany wzrok mistrza przenosił się z jednej postaci na drugą. Sol słyszała, że
szczęka zębami ze strachu. Ona sama nie mogła się zobaczyć, musiała stać nieru-
chomo, skoncentrowana. Czuła, że jej świadomość jak gdyby opuściła ciało, by
móc przemieścić się na drugą stronę ołtarza.
Rozluzniała się stopniowo. Wróciła do siebie i wizja minęła. Czuła, że pot
perli się jej na czole. Nogi miała jak z waty, a serce waliło niesłychanie szybko.
Następnie schowała mandragorę na swoje miejsce, podeszła do jednego z naj-
bliżej stojących mężczyzn i chwyciła skórzaną sakiewkę leżącą obok niego.
 Ty  powiedziała, ważąc sakiewkę w dłoni  masz tu dwie srebrne mo-
nety, zasuszoną różę i jakiś list.
Mężczyzna tylko skinął głową.
 A ty  zwróciła się do jednaj z kobiet  spodziewasz się dziecka z tym
łajdakiem spod ołtarza. Nie mówiłaś jeszcze o tym nikomu, dopiero zaczęłaś coś
podejrzewać, ale to prawda. Będziesz cierpieć z powodu tego dziecka, ale od tego
nędznika nie otrzymasz żadnej pomocy.
Podeszła do kolejnego mężczyzny i położyła mu dłoń na ramieniu.
 Teraz masz w głowie tylko jedno: wrócić do domu, do żony, o której nic
nie powiedziałeś w tym zgromadzeniu. Masz romans z dziewczyną obok ciebie;
ona sądzi, że się z nią ożenisz.
 Przestań!  krzyknęła następna kobieta, ta, która pierwsza przemawiała
do Sol.  Przestań!
 To rzeczywiście czarownica!  szepnął jeden z mężczyzn.  Prawdziwa
czarownica! Nie przypuszczałem, że takie istnieją!
37
 Tak, istnieją  odpowiedziała Sol i w tej samej chwili poczuła, jak bardzo
jest zmęczona.  Ale nie jest nas wiele. A ty jesteś chory, mój dobry człowieku.
Nie przyjmujesz jedzenia.
 To prawda  potwierdził.
 Wez ten specyfik. Co rano wypij z tego wywar! I pozbądz się długu, to
szybko wyzdrowiejesz. Prebenie, wybacz, że zniszczyłam twoje marzenia. Ale,
uwierz mi, magia to nie zabawa. Nie chcę, by ten oszust was wykorzystywał. Nie
wydam was i wierzę, że wy też nie puścicie pary z ust na mój temat.
Z tymi słowy opuściła cuchnące pomieszczenie. Pozostali nieruchomo wpa-
trywali się przed siebie. Tak wiele stracili: cześć, prestiż, a także samą Sol i jej
tajemnice.
* * *
Liv wkładała ogromnie wiele wysiłku, by wszystko w wielkim domu robić tak
jak należy. Na jej twarzy nie było już widocznych do tej pory oznak wewnętrznego
żaru i szczęścia. Teraz w oczach ciągle czaił się strach. Wciąż obawiała się, że
czemuś nie podoła. Tak bardzo chciała zrobić coś dla swego męża, ale dostała już
solidną nauczkę. Wszystko miało się dziać według widzimisię Laurentsa.
Z przykrością wspominała swoje drobne próby uszczęśliwienia męża. Tak jak
wtedy, gdy w tajemnicy namalowała obrazek z kwiatami i podarowała mu na uro-
dziny. Długo się w niego wpatrywał.
 To bardzo miłe z twojej strony, Liv, jest bardzo ładny. Piękna robota, ale. . .
 Ale co?  spytała z obawą.
 Myślę, że powinnaś raczej zająć się haftem, dziecino. Nie wypada, by ko-
bieta malowała obrazy. To należy do wielkich uznanych artystów. A ja chcę, żeby
moja żoneczka zajmowała się tym, do czego została stworzona. A jak tam nadal
żadnych oznak, że spodziewasz się dziecka?
Liv potrząsnęła przecząco głową. Czuła się do niczego nie przydatna. Nawet
to jej nie wychodziło. Biedny Laurents, jakże musiał być z niej niezadowolony!
Nigdy jednak nie wątpiła, że mąż ją kocha. Każdego dnia zarzucał ją dowoda-
mi miłości. Błąd polegał tylko na tym, że traktował ją jak swoją własność.
Przypomniała sobie, jak pewnego razu mieli gości. Konwersowała ze starszym
mężczyzną; rozmowa przerodziła się w żywą dyskusję o historii, o rozwoju na-
rodu i roli króla w Norwegii. Liv była zachwycona, mężczyzna okazał się inteli-
gentny, szczerze zainteresowany tematem. W rozmowę udało się wciągnąć także
innych gości.
38 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •