[ Pobierz całość w formacie PDF ]

piękniejsza. Bardzo budowało mnie zaangażowanie i entuzjazm dużej grupy parafian, którzy
sami, od podstaw tworzyli materialny i duchowy wizerunek nowej wspólnoty. Kilku,
niemłodych już mężczyzn - emerytów i rencistów - regularnie, każdego dnia przychodziło
nieodpłatnie do pracy przy kaplicy i plebanii. Zawstydzony ich poświeceniem i ofiarnością
sam zacząłem pomagać przy cięższych pracach, np. przy zalewaniu stropu na plebanii. Nigdy
nie zapomnę wspaniałej atmosfery, jaka towarzyszyła naszym wspólnym spotkaniom
i pracom. Oczywiście byli i tacy parafianie - którzy przychodzili do kancelarii albo zakrystii,
aby podokuczać księdzu lub skrytykować to i owo. Niektórzy, a tych przybywało, byli
nastawieni nieufnie i wrogo. Z roku na rok w czasie kolędy, coraz mniej rodzin przyjmowało
księży w swoich domach. Zjawisko to obserwowano we wszystkich parafiach. Kiedy w Boże
Ciało wczesnym rankiem wykańczaliśmy ołtarze przylegające do bloków - w kilku
przypadkach spotkaliśmy się z inwektywami i agresywnym zachowaniem tych, którzy chcieli
się tego dnia wyspać, a hałas im przeszkadzał. W Uroczystość Wszystkich Zwiętych -
zbierając z rozkazu prałata ofiary na cmentarzu - o mało nie zostałem zlinczowany przez
rodzinę stojącą przy grobie, na który nieopatrznie nadepnąłem czubkiem buta. Słyszałem
wielokrotnie o protestach ludzi mieszkających w pobliżu świątyń, którym przeszkadzał
odgłos kościelnych dzwonów. Znamienne było to, że niemal wszystkie wrogie uczucia
względem Kościoła, a w szczególności wobec księży, wyrażali ludzie deklarujący się jako
wierzący. Ksiądz prałat jak zwykle i na nich miał wypróbowany sposób. Wszyscy księża
pracujący w Aleksandrowie mieli obowiązek zgłaszania mu podobnych incydentów, a przede
wszystkim ich autorów. Informacje były skrzętnie zapisywane w kartotece, a przy najbliższej
okazji - skwapliwie wykorzystywane. Prędzej czy pózniej podpadnięta osoba zjawiała się
w kancelarii w związku z załatwieniem ślubu, chrztu czy pogrzebu. Najczęściej większa
kwota ratowała z opresji i była uznawana jako pewne zadośćuczynienie za popełnione
grzechy. Jedno, co trzeba oddać prałatowi, to jego skrupulatność w połączeniu z praktycznym
podejściem do życia, w tym także do duszpasterstwa. W jego parafii niemal wszystko było
 na kartki - spowiedz, chrzest, ślub, bierzmowanie, obecność na Mszach Zwiętych dla dzieci
i młodzieży itp. Niemożliwym było uzyskanie pozwolenia na ślub lub chrzest, jeśli brakowało
choćby jednego z kilku świstków. Przed kolędą prałat wysyłał do każdego domu listę
materialnych potrzeb i inwestycji, jakie prowadzi parafia. Dołączał do tego kopertę ze swoją
pieczątką. Był to jeszcze jeden sposób na nieuczciwych  kolędowników .
Podsumowując osobę ks. prałata Hedoniusza Bogackiego, który jawi się w tym
rozdziale jako postać kluczowa, trzeba powiedzieć, iż jest on typowym przykładem na to, jak
decydującą rolę w życiu i postawie kapłana odgrywa jego osobowość i cechy czysto ludzkie.
Uważam, że po to aby być dobrym księdzem, trzeba wpierw być dobrym człowiekiem.
Negatywne i pozytywne cechy charakteru kandydata do święceń są bez ograniczeń
przenoszone do kapłaństwa; same święcenia (pierwsze czy drugie) nie spełniają funkcji
oczyszczalni ścieków. Jeden z moich przełożonych w Seminarium Włocławskim - ks. prefekt
K. Konecki powiedział kiedyś w przypływie szczerości, że wielkim sukcesem jest, jeśli ktoś
przejdzie przez sześć lat uczelni duchownej i nie zepsuje się, wychodząc gorszym niż
przyszedł. Jakiż jednak szok czekałby takiego idealistę na pierwszej parafii np. w Ruścu.
Jestem przekonany, że tacy kapłani jak ks. Bogacki, weszli na drogę powołania nie
mając go w ogóle lub też wypaczyli je bardzo wcześnie. Na domiar złego wnieśli do
kapłaństwa hedonistyczne i materialistyczne patrzenie na świat. Wielu z nich staje się z
czasem autentycznymi ateistami - gorszymi od innych - bo najczęściej nie do odratowania.
Prawdopodobnie ks. prałat chciał dobrze; nie posądzam go o zupełny brak dobrych intencji.
To właśnie jego i jemu podobnych w pewnym sensie usprawiedliwia, a jednocześnie jest
najbardziej tragiczne - że wierzą oni w swój własny  ideał kapłaństwa. Większość biskupów
i wielu proboszczów wyrosłych na latach osiemdziesiątych - kiedy to Kościół organizował
Msze za Ojczyznę, heppeningi, manifestacje wiary i sprzeciwu wobec komunistycznej władzy
- chciała dalej kontynuować taki model duszpasterstwa, oparty na pokazówkach, imprezach
religijno-polityczno - patriotycznych i cieszyć oczy wielotysięcznymi, wiwatującymi
tłumami. Tymczasem w zdrowo myślących środowiskach kościelnych panuje przekonanie, że
właśnie lata osiemdziesiąte były dla Kościoła w Polsce latami straconymi, ponieważ w
masówkach Kościoła tryumfującego brak było Boga i Ewangelii, a politykujący księża nie
myśleli o dawaniu świadectwa wiary. Biskupi oburzają się dzisiaj na Labudę, Bujaka,
Frasyniuka i innych, którzy przez lata stanu wojennego korzystali z opieki i pomocy księży,
często nawet ukrywając się w zakonach czy na plebaniach. Niestety, ci światli ludzie
poznawszy wówczas Kościół  od kuchni - nie chcą mieć teraz z nim nic wspólnego.
Kiedy po powrocie z urlopu zastałem u proboszcza dekret kierujący mnie na inną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •