[ Pobierz całość w formacie PDF ]

o tym myśleć — że tak naprawdę jakiś nieszczęsny, oszołomiony pomyleniec
wydostał się za ogrodzenie szpitala i nadokuczał kilku przechodzącym starszym
paniom, reszty zaś dokonały niewolnicze pismaki z Wapping. Teraz jednakże była
trochę bardziej roztrzęsiona i nieco mniej pewna.
Ten facet wiedział — to coś wiedziało — jak ona się nazywa.
Co to mogło oznaczać?
Na razie oznaczało tyle, że źle skręciła. Pogrążona w myślach przeoczyła za-
kręt, który miał ją doprowadzić do trasy na Londyn, musiała zatem coś posta-
nowić. Mogłaby zwyczajnie zawrócić i pojechać z powrotem, lecz ponieważ od
dawna nie używała wstecznego biegu, nie miała pojęcia, jak citroen mógłby zare-
agować. Próbowała dwóch następnych zakrętów w prawo, żeby zobaczyć, czy nie
uda się w ten sposób wyjechać na prostą, lecz czyniła to bez wielkiej nadziei na
sukces i — jak się okazało — słusznie. Niemniej przez jakieś dwie czy trzy mile
jechała dalej, świadoma, że jest co prawda na niewłaściwej drodze, ale, sądząc po
pozycji jasnoszarej plamy wśród ciemnoszarych chmur, podąża we właściwym
kierunku.
Po chwili przywykła do nocnej marszruty. Kilka drogowskazów, jakie minęła,
uświadomiło jej, że znalazła się na mniej uczęszczanej trasie do Londynu, czyli
89
dokładnie tam, gdzie pragnęła się znaleźć. Gdyby pomyślała o tym wcześniej,
pewnie sama wybrałaby tę drogę zamiast zapchanej ciężarówkami autostrady.
Cały ten wypad zakończył się kolosalną porażką i zrobiłaby o wiele lepiej,
gdyby została w domu, mocząc się przez całe popołudnie w wannie. Wszystko,
co jej się dziś przytrafiło, było niepokojące, niemal przerażające, a w dodatku nie
wniosło nic nowego, jeśli wziąć pod uwagę jej prawdziwy cel. Nie dość, że cel
był taki, iż sama przed sobą za nic nie chciała się do niego przyznać, to jeszcze
rozleciał się w kawałki.
Zastanowiło ją, czy przypadkiem nie zaczyna leciutko wariować. Od paru dni
życie najwyraźniej wymyka jej się spod kontroli, a bardzo przygnębiała ją myśl,
że krucha to musiała być władza, skoro z taką łatwością zniweczył ją jakiś pod-
rzędny piorun czy meteoryt, czy cokolwiek to było. . .
Słowo „piorun” bez ostrzeżenia pojawiło się w jej myślach, a ponieważ nie
wiedziała, co ma o tym sądzić, pozwoliła, by spoczęło na samym dnie umysłu, jak
ręcznik porzucony na podłodze w łazience, którego nie chciało jej się podnieść.
Zapragnęła, by przez chmury przedarł się choć promień słońca. Mile prze-
walały się ciężko pod kołami samochodu, nad nią przewalały się ciężko chmu-
ry, a ona sama w pewnej chwili złapała się na tym, że coraz intensywniej myśli
o pingwinach. W końcu poczuła, że nie zniesie tego dłużej, i doszła do wniosku,
że kilkuminutowy spacer pomoże jej otrząsnąć się z ponurego nastroju.
Zatrzymała samochód na poboczu, a leciwy jaguar, który jechał za nią przez
ostatnie siedemnaście mil, wjechał prosto w tył jej citroena, dając dokładnie ten
sam efekt, co planowany spacer.
Rozdział trzynasty
Ożywiona nagle rozkosznym przypływem wściekłości Kate wyskoczyła z sa-
mochodu i pobiegła zwymyślać tamtego kierowcę, który z kolei wyskoczył ze
swego auta, żeby zwymyślać ją.
— Dlaczego pan nie patrzy, gdzie pan jedzie? — wrzasnęła Kate.
Pan był nieco przytęgim mężczyzną w długim, skórzanym płaszczu i paskud-
nym, czerwonym kapeluszu.
— Dlaczego nie patrzę, gdzie jadę? — powtórzył zapalczywie. — A pani nie
patrzy w lusterko wsteczne?
— Nie — odrzekła Kate, biorąc się pod boki.
— O! — zdziwił się. — A to dlaczego?
— Bo leży pod siedzeniem.
— Rozumiem — odrzekł ponuro. — Dziękuję za szczerość. Czy ma pani ad-
wokata?
— Mam — odparła Kate z mocą i wyższością.
— Dobry? — spytał mężczyzna w kapeluszu. — Sam będę jakiegoś potrze-
bował. Mojego chwilowo przymknęli.
— Z pewnością nie może pan wziąć mojego.
— Dlaczego?
— Niech pan się nie wygłupia. To byłaby oczywista sprzeczność interesów.
Jej adwersarz oparł się o maskę samochodu i bez pośpiechu rozejrzał się po
okolicy. Widoczność na drodze zaczynała się pogarszać, jako że nadciągał już
wczesny zimowy wieczór. Pochylił się i wsunął do wnętrza samochodu, żeby włą-
czyć światła postoju. Bursztynowe światełka z tyłu samochodu zamrugały ładnie
na szczeciniastej trawie pobocza. Przednie, zatopione w tylnym błotniku samo-
chodu Kate, nie były w stanie pozwalającym na mruganie.
Mężczyzna wrócił do poprzedniej pozycji i z aprobatą zlustrował Kate od stóp
do głów.
— Jest pani kierowcą — oznajmił — a używam tego słowa w najszerszym
z możliwych znaczeń, chodzi mi po prostu o kogoś, kto siedzi za kierownicą cze-
goś, co dla potrzeb chwili nazwałbym — stosując ten termin bez jakichkolwiek
uprzedzeń — samochodem, podczas gdy ten ostatni sunie po szosie, jest więc pa-
91
ni kierowcą o oszałamiającym, powiedziałbym nawet: niemal nadludzkim braku
umiejętności. Czuje pani mniej więcej, do czego zmierzam?
— Nie.
— Chcę przez to powiedzieć, że niezbyt dobrze pani prowadzi. Czy wie pani,
że przez ostatnie siedemnaście mil jechała pani po niewłaściwej stronie drogi? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •