[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Natychmiast usiadł prosto, zabawnie wyciągając
szyję, żeby dojrzeć wyimaginowanego rekina.,
- Och, bez emocji! - Z trudem stłumiła śmiech. -
Najpewniej to tylko morświn, do tego pływa sobie
wiele kilometrów stąd. A teraz, wracając do nauki sur-
fingu. Za wcześnie, żebyś stanął na desce. Dziś bę-
dziesz się do niej przyzwyczajać. Leż na niej, ucz się
wiosłować i łapać falę.
Nauka szła... różnie. Pierwszą falę Dean przepuścił.
Drugą zobaczył dopiero w chwili, gdy przetoczyła się
nad jego głową. Przy następnych było podobnie, bo co
chwila spoglądał na horyzont, zapewne by sprawdzić,
czy nie nadciąga stado rekinów. Ale potem się sprężył.
Kiedy nadeszła fala czternasta, zaczął wiosłować do
niej, niestety tylko po to, żeby ją stracić.
W końcu przechwycił falę. Dwudziestą. Ale wio-
słował tak gorliwie, że zsunął się z deski. Wtedy Grace
zauważyła, że Deanowi zsiniały usta, a koniuszki jej
palców są lodowate i pomarszczone jak suszone śliwki.
Ogłosiła więc koniec lekcji.
Pierwsza dotarła do brzegu i ruszyła do obozowiska
z koców, cały czas zerkając, czy Dean bezpiecznie
wyszedł z wody. Wyszedł, szczękając zębami.
- Kiedy wrócisz do domu, natychmiast wejdź pod
gorący prysznic. To ma być długi prysznic.
- Rozumiem. Trzy godziny wystarczą?
- Nie!
Rzuciła mu suchy ręcznik, drugim owinęła te swoje
warkoczyki.
- Grace! Hej, hej!
Plażą, trzymając się za ręce, sunęli Dottie i Rick.
Dottie bezceremonialnie wskazała Deana, potem kla-
rowała coś Rickowi. Na pewno powiedziała mu, kto to
jest. Następnie zostawiła Ricka i kłusikiem przybiegła
do obozowiska z koców.
Jak tam surfing, Grace? - spytała, gapiąc się oczy-
wiście na Deana.
W porządku.
- Zimny - poinformował Dean.
Grace przystąpiła do prezentacji.
- Dean, pamiętasz Dottie? Jest właścicielką kawiarni
„Dzień Dobry". A to jej mąż Rick, właściciel baru „U
Ricka".
Rick właśnie do nich dotarł, powoli, jak to on, bo
nigdy nie biegał.
- Cześć! - przywitał się.
- Bar „U Ricka" to jeden z nielicznych barów
otwartych przez cały rok - objaśniła Grace.
- Trzeba będzie tam zajrzeć - mruknął Dean.
- Ależ koniecznie! - zapiała Dottie. - Można tam
również coś zjeść. Co prawda tylko fast foody, ham-
burgery, frytki i tak dalej. Ale naprawdę dobre. Może
wpadniesz dziś wieczorem? W czwartki Grace zwykle
jada z nami. Siedzimy dłużej, wypijamy po parę piw.
Możesz do nas dołączyć. Zjemy kolację i...
- Przykro mi - uciął Dean. - Dziś wieczorem muszę
popracować. Grace, dziękuję za lekcję. Mam nadzieję,
że jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Wręczył jej deskę, zarzucił na ramiona ręcznik, któ-
ry wziął z sobą, odwrócił się i pogalopował w stronę
przeszklonego domu. Nie. Pocwałował.
- Też coś! - sapnęła gniewnie Dottie. - Może on i
jest jedynym prawdziwym facetem, który przyjechał na
wyspę, ale głównie to on jest, pardon, zwyczajny
cham.
- Nie - zaprzeczyła Grace. - Moim zdaniem po pro-
stu najbardziej lubi swoje towarzystwo.
- Tylko go zaprosiłam na kolację.
- Może nasze żarcie mu nie odpowiada - wtrącił
Rick. - Wygląda mi na faceta, który jada w dobrych
restauracjach i lubi wyszukaną kuchnię.
- Jeśli to snob, który nie bierze do ust burgera, to
nasza Grace nie musi mieć z nim do czynienia. Praw-
da, Grace?
Było jasne, że Dottie jest rozczarowana ze względu
na przyjaciółkę. Rick zresztą też miał niezadowoloną
minę.
- Grace powinna trzymać się od niego z daleka -
oświadczył. - To facet ze stałego lądu. Zamierza zostać
tu na zimę, a to znaczy, że jest uciekinierem.
- Tak. I wiesz? On nawet nie zobaczył oceanu.
- Nie potrafił go zobaczyć! - powiedziała Grace z
nadzieją, że w jej glosie nie słychać zawodu.
- A ma go pod samym nosem - dokończył Rick. -
Beznadzieja. A próbowałaś go delikatnie naprowadzić?
- Oczywiście!
- Zdezorientowana Dottie popatrywała na nich nie-
pewnie.
- Wiecie co? Jestem na tej wyspie od dwóch lat, ale
nadal zdarza się, że w ogóle nie wiem, o czym mówi-
cie.
- Poczekajmy jeszcze kilka wiosen, skarbie, a bę-
dziesz mówić o oceanie jak prawdziwa wyspiarka.
Dottie też była kiedyś uciekinierką ze stałego lądu.
Uciekła przed presją swoich pieniędzy, swojej rodziny
i oczekiwań wobec swojej osoby. Błyskawicznie za-
adaptowała się do nowych warunków. Ale Dottie była
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Archiwum
- Strona Główna
- Arthur Conan Doyle Sherlock Holmes 04 Dolina trwogi
- 021 Romantyczne podróşe Howard Stephanie Pod osĹonÄ dĹźungli
- Conan Doyle Artur Harpun Czarnego Piotra
- Arthur Conan Doyle Pies Baskerville'Ăłw
- Bond Stephanie ByÄ gwiazda
- Bond_Stephanie_Nic_gorszego_sie_nie_zdarzy
- George Catherine Milion pocaĹunkĂłw
- Br
- Glass Cathy Skrzywdzona
- Sekretny jezyk kwiatow Vanessa Diffenbaugh
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- amerraind.pev.pl