[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tyler cisnął swoim bezprzewodowym telefonem z taką siłą, że
butelki wina z niewielkiego stojaka poleciały na podłogę kuchni. Jedna
się stłukła: na jasnej terrakocie pojawiła się ciemnoczerwona plama.
Jak krew. Krew Cheryl.
Zrozpaczony, zdesperowany zaczął zbierać szkło. Krzyknął:
niewielki odłamek wbił mu się w dłoń. Właśnie nachylał się nad
ous
l
a
d
an
sc
koszem na śmieci, gdy usłyszał kroki na schodach i zatrwożony głos
Keelin:
- Tyler? Gdzie jesteś?
Zapominając o skaleczeniu, wybiegł do holu. Wystarczyło jedno
spojrzenie, by domyślił się wszystkiego.
- Spałaś, prawda?. Co zobaczyłaś?
- Cheryl uciekła z domu, w którym była przetrzymywana. -
Keelin wzięła głęboki oddech. - Widziałam ruchliwe ulice. Jakieś
skrzyżowanie. Telefon.
- Dzwoniła do mnie. Co się, do diabła, stało? Keelin przymknęła
oczy, dotknęła swojego ramienia.
- Dłoń, tutaj.
- Mówiła do kogoś, żeby poczekał, że zaraz kończy.
- A potem on. - Położyła dłoń na ustach.
Tyler gotów byłby zabić łajdaka, gdyby tylko dostał go w swoje
ręce. Nagle zesztywniał, uderzony tym, co przed sekundą usłyszał.
- Powiedziałaś  on". Widziałaś go?
- Nie, niestety. Ale miał tak mocny chwyt. Pomyślałam, że to
musiał być mężczyzna. Zanim zdążyłam na niego spojrzeć, wszystko
zawirowało mi przed oczami.
Ze zdumieniem stwierdził, że Keelin mówi w pierwszej osobie,
tak jakby to jej się przydarzyło wszystko, o czym śniła. Była blada jak
upiór i pewnie równie przerażona jak jego córka.
Wiedziony nagłym impulsem podszedł do niej i przygarnął do
siebie. Drżała na całym ciele, oddychała ciężko, łapiąc z trudem
ous
l
a
d
an
sc
oddech.
Do tej pory nie potrafił jej zaufać. Teraz nie mógł już
kwestionować jej daru, skoro ujrzana przez nią wizja znalazła tak
dokładne i bolesne potwierdzenie w rzeczywistości. Nie miał pojęcia,
na czym ów dar polega, nie znajdował dla niego racjonalnego
wytłumaczenia, ale pozostawało faktem, że Keelin musiała widzieć, co
dzieje się z Cheryl. Jej wersja zdarzeń przekonująco wyjaśniała, dla-
czego rozmowa została nagle przerwana.
- Wszystko będzie dobrze - szepnął, głaszcząc ją zdrową dłonią
po włosach. - Nie pozwolimy, żeby Cheryl stało się coś złego.
Znajdziemy ją. Razem.
Keelin spojrzała na niego rozpromienionym wzrokiem.
- Naprawdę?
- Przyrzekam.
Po policzku Keelin potoczyła samotna łza. Tyler scałował ją,
myśląc, jakie to dziwne: zauroczyła go kobieta, którą z całym
rozmysłem zamierzał uwieść, by wydobyć z niej prawdę o porwaniu
Cheryl.
- Zrobię wszystko, by ją odnalezć - szepnęła, jakby czytała w
jego myślach.
Jak mógł jej nie wierzyć?
Dopiero teraz Keelin zobaczyła, że Tyler krwawi.
- Co się stało?
- Skaleczyłem się odłamkiem szkła. Drobiazg.
- Wcale nie drobiazg. Pokaż tę ranę. - Obejrzała uważnie dłoń i
ous
l
a
d
an
sc
mimo obiekcji Tylera zaciągnęła go do kuchni, przemyła skaleczenie
pod kranem, a przemywszy, sprawdziła, czy w ranie nie została
przypadkiem drobina szkła.
- Zaciśnij powyżej skaleczenia, o tak. Trzymaj rękę w górze,
zaraz przyniosę swoją podręczną apteczkę.
Wróciła w mgnieniu oka ze sporą saszetką pod pachą. Położyła ją
na stole i wyjęła z niej potrzebne do opatrunku środki.
- Co to takiego? - zapytał Tyler podejrzliwie.
- Zmielony język żmii i czarcia ślina. Wyssie z ciebie wszystkie
siły - oznajmiła ze śmiertelną powagą, ubawiona niepewną miną
Tylera. Nasączyła wacik wodą leszczynową, raz jeszcze przemyła
skaleczenie i natarła maścią ze stokrotek.
- Zaraz powinno przestać krwawić, ale trzymaj cały czas rękę w
górze. Jeszcze tylko kawałek plastra i koniec.
- Wspaniale. W ogóle nie boli. No, może trochę.
- Przypomnij mi, żebym jeszcze raz posmarowała ranę maścią ze
stokrotek.
- Sama sporządzasz te diabelskie specyfiki? - W głosie Tylera
drgał śmiech.
Keelin skinęła głową.
- I wszędzie zabierasz je ze sobą? Co go tak bawi, pomyślała z
urazą.
- A czy lekarz rusza się gdziekolwiek bez swojej torby
lekarskiej?
- Chyba nie - przyznał i trochę skonfundowany zaczął zrywać
ous
l
a
d
an
sc
papierowy ręcznik z rolki, żeby zetrzeć plamę na podłodze. - Myślisz,
że rozpoznałabyś to miejsce, które widziałaś we śnie?
- Myślisz o domu, w którym ją trzymają? - Ba! Cheryl nie
patrzyła na fasadę. Jej uwagę zaprzątnęli chłopcy, którzy siedzieli na
stopniach, popalając marihuanę. - Nie, nie rozpoznam.
Tyler wyrzucił brudne ręczniki do kosza, pozbierał leżące na
podłodze butelki.
- A ulicę, miejsce skąd dzwoniła?
- Chyba tak.
- Spróbuj mi je opisać.
- Bardzo ruchliwe. Mnóstwo samochodów, ciężarówek. Kolejka
na estakadzie nad ulicą.
- To tak zwany loop. Mamy już jakiś konkret - zawołał, nie
kryjąc podniecenia. Podniósł ciśnięty wcześniej telefon, sprawdził, czy
działa, rzucił słuchawkę na stół. - Coś jeszcze?
- Sklepy. Knajpy.
- Dzielnica handlowa.
- Automaty telefoniczne umieszczone na chodniku.
- Tego się domyśliłem. Wyraznie słyszałem szum ulicy. -
Zachmurzył się. - Pamiętasz nazwę jakiegoś sklepu, może restauracji,
cokolwiek?
Owszem, było coś, ale co? Męczył ją jakiś mglisty, nieokreślony
obraz, który umknął w niepamięć.
- Cheryl była spanikowana, nie zwracała uwagi na detale.
- W każdym razie mamy jakiś punkt zaczepienia, kolejkę -
ous
l
a
d
an
sc
powiedział, usiłując wykrzesać z siebie krztę nadziei, odrobinę energii. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •