[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oburzył na tak urągającą higienie czynność. Na pewno blat
stołu, nie myty od lat, pokryty był brudem. Lecz któż by na
prerii zwracał uwagę na takie głupstwa? Ostatecznie
temperatura kociołka zniszczy wszystkie zarazki, a że wraz
z mięsem połkniemy nieco kurzu i piasku  nikomu to nie
zaszkodzi.
Pan doktor wrzucił mięso do sagana i raz jeszcze nas
opuścił, aby umyć ręce pod pompą.
 Dlaczego to ma być złe miejsce?  dopiero teraz
zapytałem wodza.
 Tak czuję.
Uspokoiłem się natychmiast. Karol czuł, że popełniliśmy
jakieś głupstwo, wódz czuł jakieś grożące nam
niebezpieczeństwo. Na szczęście, ja czułem tylko głód. Do
licha z tym wszystkim! Trudno traktować poważnie czyjeś
przywidzenia.
Randall znowu się pojawił, siadł i opowiadał o swych
sukcesach zielarskich. Niewiele mnie to obchodziło, a
Karola pewnie jeszcze mniej, jednak w ten sposób
niepostrzeżenie mijał czas, aż mięso było gotowe. Powstał
problem: czym jeść i na czym? Ani ja, ani Karol nie
mieliśmy talerzy, nie posiadał ich i Randall. Tylko Wysoki
Orzeł rozporządzał własną miseczką. Oczywiście nikt z nas
nie miał widelca, a łyżkę  jedynie pan doktor.
Rozwiązaliśmy ten kłopotliwy problem w ten sposób, że
wódz jadł z miseczki, my z kubków, a Randall z sagana.
Posługując się wyłącznie myśliwskimi nożami. Zabawnie to
wyglądało, lecz któż zabiera na prerie łyżki, skoro nie
przyrządza zupy, a właśnie zupę przypominał gulasz
upitraszony przez doktora. Bardzo smaczny, o czym nie
omieszkałem głośno powiedzieć.
 Cieszę się  odparł.  Zawsze lubiłem kucharzyć, po
prostu dla rozrywki. A teraz pozwólcie, panowie, że
przygotuję kawę na swój domowy sposób. Jestem pewien, że
nic podobnego dotąd nie próbowaliście.
Rozbawiło mnie tak samochwalstwo.
 Jakiż jest ten pański sposób, doktorze? Jeśli to nie
tajemnica?
 Tajemnica, jednak miłym gościom ją wyjawię. Otóż
do wody na kawę dodaję szczyptę soli i sporo cukru. Kawę
wsypuję dopiero do wrzątku, a pózniej zdejmuję naczynie z
ognia na kilka minut. Poczujecie, jaki ma cudowny aromat.
Chciał zabrać naczynia ze stołu, lecz go uprzedziłem
mówiąc, że szorowanie garnków to moja tradycyjna funkcja.
Grzechocząc garnkiem i kubkami pomaszerowałem na
dwór, do pompy. Na początek poszedł sagan, z zewnątrz
mocno okopcony, wewnątrz bardzo tłusty. Szorowałem go
piachem na wszystkie strony i trwało to bardzo długo.
Saganek był własnością Randalla, a ja zapragnąłem chociaż
w ten sposób odwdzięczyć się za wspaniałą ucztę.
Gęsty mrok spadł już z nieba na ziemię, ą w głębi boru
panowała nieprzenikniona ciemność. Uporałem się z
największym naczyniem. Umycie pozostałych było już
fraszką. Raz jeszcze opłukałem garnczki w korycie i już
zamierzałem ruszyć ku domowi, gdy ciche parsknięcie,
dobiegające zza budynku, unieruchomiło mnie na chwilę. Za
domem przecież stały nasze konie!
Zostawiłem naczynia i krokiem jak najcichszym począłem
skradać się w tamtym kierunku. Nie był to postępek zbyt
rozsądny  nie posiadałem broni, a parsknięcie mogło być
spowodowane ukazaniem się jakiegoś leśnego drapieżnika.
Mogli również powrócić ścigani przez nas ludzie. W takim
wypadku miałem zamiar dobrze przypatrzyć się im z
ukrycia,, Zbliżyłem się ku ścianie domu, wzdłuż niej aż do
narożnika. Ostrożnie wyjrzałem. Sześć koni stało spokojnie,
parskał jedynie indiański mustang i szarpał za lasso, na
którym został uwiązany. Kilka kroków od mustanga tkwił
nieruchomo mężczyzna dzierżący w prawej ręce długą broń,
w lewej  uzdę jeszcze jednego konia. Rozpoznałem go
natychmiast.
 Old Gray!
Skierował ku mnie wylot lufy, lecz zaraz ją zniżył.
 Co za spotkanie?  rzekł półgłosem.  A ja spo-
dziewałem się zastać tu zupełnie kogo innego.
 Kogo?  zapytałem szeptem.
Nie zaspokoił mojej ciekawości.
 Kto tam jest?  wskazał na dom.
 Mój przyjaciel, Wysoki Orzeł i jeszcze jeden przy-
padkowo spotkany wędrowiec.
 Kto?  powtórzył pytanie.
 Niejaki doktor Randall z Ottawy. Botanik, którego już
poprzednio spotkaliśmy.
 To razem cztery osoby, a tu widzę sześć koni.
 Dwa z nich są luzakami. Jeden należy do Randalla,
drugi do nas.
 Do was?  zdziwił się.  Przecież nie posiadaliście
żadnego luzaka.
 Prawda. Lecz to jest wierzchowiec człowieka zabitego
na prerii. Może jednak wejdziemy do środka. Tego
wydarzenia nie da się streścić w kilku słowach.
 Jeszcze chwilkę  powstrzymał mnie.  Czyj to jest
dom?
 Niczyj  odparłem.
 Nie rozumiem...
Powtórzyłem to, co na ten temat powiedział nam Randall.
A od siebie dodałem:
 Byliśmy tu za dnia i miałem czas dobrze go obejrzeć. I
wiesz... nie śmiej się, ale wydaje mi się bardzo podobny
właśnie do tego z obrazu, o którym nam kiedyś
opowiadałeś, że wisiał w mieszkaniu twoich rodziców. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •