[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przymknęliśmy oko, kiedy Maxwell udzielał ci instrukcji, gdy szłaś na par-
tyjkę golfa z panem Boeke. Również w wielu innych sytuacjach, gdy
wszystko wskazywało na to, że jesteście do siebie więcej niż przychylnie
nastawieni. Niektórzy z nas uważali, że to nawet urocze. Ale ta ostatnia
noc, to już przesada, na to nie da się po prostu przymknąć oka. Patrzcie! -
Przycisnęła klawisz i odwróciła ekran w ich stronę, by wszystko dokładnie
mogli sobie obejrzeć.
Kelli omal nie udławiła się sałatką, gdy zobaczyła siebie z Simonem, jak
obściskują się na sofie. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- Chyba nie macie zamiaru dać tego na wizję? - rzucił trochę zaczepnie
Simon.
- No, raczej... nie. Przecież nie o to chodzi w tym programie. Zastana-
wiam się, czy dobrze zrozumieliście regulamin.
S
R
Podpisaliście zobowiązanie, ale nie jestem pewna, czy faktycznie do was
dotarło, o co w tym wszystkim chodzi. Prawdę mówiąc, to was zdyskwali-
fikowało.
- Nas oboje? - jęknęła Kelli.
- Nie zauważyłam, żebyś odpierała te zaloty i ruszała do walki. Proszę to
wypełnić i podpisać, nie może tak dalej być - powiedziała Sylwia, kładąc
przed nimi kilka kartek.
- Rozumiem, że w takim razie możemy uznać to spotkanie za zakończone
- odezwał się Simon, nim jeszcze Sylwia wyszła z pokoju.
Kiwnęła głową i znikła w drzwiach.
- Bardzo cię przepraszam, Kelli, naprawdę tego nie chciałem. Z całego
serca życzyłem ci powodzenia.
A więc jest już po wszystkim, koniec, kropka. Bal z kopciuszkiem skoń-
czył się na dobre. Wybiła dwunasta i trzeba wracać do dawnych obowiąz-
ków. Gdy zostali sami, stwierdziła cicho:
- Szkoda, że nie wyszło, bo naprawdę potrzebuję tych pieniędzy. Nawet
gdybym przegrała, zawsze mogłam liczyć, że ktoś zwróci na mnie uwagę,
zaproponuje mi choć trochę lepiej płatną pracę.
- Wiem, i dlatego jest mi bardzo przykro, Kelli.
- To nie twoja wina, zresztą dla firmy też by to była niezła reklama.
- Trudno, i tak niczego nie żałuję - powiedział z przekonaniem. - No cóż -
spojrzał na zegarek - pora wracać do pracy.
- Tylko do której?
S
R
- Do tej, którą zacząłem dziś rano. Nie lubię zostawiać niedokończonych
spraw, wiesz chyba o tym. - Chwycił ją za rękę i z porozumiewawczym
uśmiechem pociągnął do windy. - Pójdziemy dziś wieczorem coś zjeść?
Dziś ja funduję, jako że wracamy na swoje stare miejsca. - Przyłożył dłoń
Kelli do ust i delikatnie pocałował. - Myślę, że mamy do pogadania - po-
wiedział, gdy wsiadała do środka. - Do zobaczenia wieczorem.
Kelli odwróciła się i wpadła wprost na Celine, która krytycznie mierzyła
ją wzrokiem, jakby była wybrakowanym towarem.
- Dzień dobry - bąknęła.
Celine jednak nie uważała za stosowne odpowiedzieć, tylko patrzyła na
nią z ironią, jakby chciała powiedzieć:  Więc on woli takie coś ode mnie?"
- Kelli? - Udała, że z trudem ją poznaje.
- Tak, Kelli.
- Zostawiłam w biurze Simona kilka jego rzeczy, które po-rozsiewał po
moim mieszkaniu.
- Nie ma problemu.
- Powiedział ci, że między nami koniec?
- Coś wspominał.
- Mówił, dlaczego?
- To nie moja sprawa, nie chcę się w to mieszać.
- Nie udawaj, coś jest między wami.
- To z kolei nie twoja sprawa. Celine wzruszyła ramionami.
- Pewnie tak, ale radzę ci, uważaj. Na początku wydaje się, że to superfa-
cet, ale jest wyjątkowo niestały, szybko mu przechodzi. Nie tylko ze mną,
wcześniej też tak było. A ty jesteś w całkiem innej sytuacji niż ja...
S
R
- Może i masz rację, ale dam sobie radę.
- W porządku, jak chcesz. Ciężki kaliber z niego, i tak chciałam z nim ze-
rwać. Są takie rzeczy, na które nie można przymknąć oka, nawet w przy-
padku tak nadzianego przystojniaka jak Simon.
- Co takiego? - zapytała Kelli niemal wbrew swej woli. Celine wybuch-
nęła szyderczym śmiechem.
- Nie sądzisz chyba, że jesteś pierwszą jego pracownicą, z którą ma ro-
mans. To już się zdarzało.
- Przeszłość Simona to jego sprawa - powiedziała, choć słowa Celine i ten
jej paskudny śmiech sprawiły, że przeszył ją lodowaty dreszcz.
- No nie tak całkiem, zwłaszcza gdy wchodzi w grę molestowanie seksu-
alne w godzinach pracy.
- To jakiś żart!
- Nie byłabym tego taka pewna. Lepiej poszukaj sobie dobrego adwoka-
ta, a już nigdy w życiu nie będziesz musiała pracować.
- Chyba oszalałaś...
- Jeśli masz choć odrobinę rozumu, posłuchasz mojej rady. Widzę, że nie
wyciągnęłaś żadnych wniosków ze swoich doświadczeń. Nie wystarczy ci,
że sama wychowujesz dwójkę dzieci? Myślałam, że jesteś mądrzejsza -
powiedziała lekceważąco, nim zamknęły się za nią drzwi.
Co za wredny i mściwy babsztyl, pomyślała Kelli, zastanawiając się usil-
nie, co Simon w niej widział.
Ledwie weszła do biura, a już dorwała ją Lottie Branch.
S
R
- Pan Boeke jest akurat na linii. Będziesz rozmawiać?
- Naturalnie, Lottie. - Jakoś dziwnie powściągliwa była dzisiaj sekretarka
Simona. Czyżby słyszała jej rozmowę z Celinę? Weszła do gabinetu i pod-
niosła słuchawkę.
- Bardzo ci dziękuję, Lottie, doceniam twoją lojalność -powiedział Simon
- ale naprawdę nie posądzam pani Walters o bezpodstawne oskarżenie.
- Chciałam tylko, żeby pan wiedział - próbowała się usprawiedliwić - bo
gdy w grę wchodzą pieniądze, wszystko jest możliwe. Powtarzam tylko
rozmowę, którą przez przypadek usłyszałam, to wszystko.
Gdyby słowa te przekazała mu Celine, zaraz by je skreślił, ale Lottie pra-
cowała w firmie już od lat. Jaki miałaby w tym interes? Ale czy Kelli rze-
czywiście byłaby skłonna się z nim procesować? To także wydawało mu
się bez sensu. Nie była jednak najszczęśliwsza, gdy ich zdyskwalifikowano.
 Potrzebuję tych pieniędzy", powiedziała załamana, gdy zostali sami. No
cóż, miała w ręku niezły materiał dowodowy i bez znaczenia był fakt, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •