[ Pobierz całość w formacie PDF ]

otaczając mnie pozostawało jednak nieznane, nie mogłem mu się przyjrzeć, nie wiedziałem,
z której strony na mnie spadnie. i wystarczyło, że dziadek nazwał to, pokazał jakby palcem,
mówiąc parę zwykłych, prostych zdań, a wszystko to nagle, od tego momentu, zaczęło się
dziać gdzieś poza mną.
Dlaczego nie powiedzieli mi tego wcześniej, zwyczajnie? Oni, którzy zawsze przecież
wiedzieli, co trzeba, a czego nie wolno, zawsze umieli mi powiedzieć wszystko, czy pytałem
o to, czy nie. A może jednak nie wszystko wiedzieli, nie wszystko umieli...  Oni ? Tak mówił
dziadek.  Oni się rozchodzą  powiedział. I ja, myśląc o tym wszystkim, również używam
tego małego słowa  oni ? Małe słowo... małe słowo... małe słowo...  coś jakby zacięło się
i dopiero kiedy zorientowałem się nagle, że powtarzam wciąż tę samą myśl bezwiednie,
w kółko, jak płyta, przebiegł mnie jakiś dreszcz.
19
Szedłem do domu. Postanowiłem nie wracać już do babki na obiad i w mieszkaniu po-
czekać na ojca. Gdyby przyszedł tam, powiedzą mu przecież, że już wiem. Nie mogę pójść do
kina z Elżbietą, będzie mnie szukał. I nie chcę iść do kina. Dlaczego właśnie dziś musiałem
się z nią pokłócić? Pierwszy raz i właśnie dzisiaj. Chociaż... nie kłóciliśmy się przecież. To ja
wybuchnąłem, jakby ona była czemukolwiek winna. Szkoda, że nie ma jej teraz, że jestem
sam...
A gdyby była ze mną, to co? Co bym jej powiedział? Wszystko, od początku... Co
wszystko? Czy ja wiem, gdzie jest początek? I gdybym nawet wiedział, w czym by mi to po-
mogło? Znam tylko koniec: każą mi stąd wyjechać. I tylko tyle mogę powiedzieć Elżbiecie.
A co powiem ojcu, kiedy przyjdzie? Spytam... nie, o nic już teraz nie będę pytał. Skoro oni
nie chcą mówić, niech nie mówią. Nie obchodzi mnie, co się właściwie stało, nie obchodzą
mnie ich sprawy.
Gdyby powiedzieli zwyczajnie, po ludzku:  Jurek, rozwodzimy się, matka stąd wyjeżdża, co
ty o tym myślisz?  wtedy mógłbym z nimi rozmawiać. Ale teraz? Chcę tylko usłyszeć,
kiedy mam wyjechać... Nie! _Sam powiem, że chcę wyjechać jak najszybciej, choćby
jutro, pojutrze. I niech to się już wszystko skończy...
 Jurek!  usłyszałem nagle.
To wołała Irka. Szła po drugiej stronie ulicy, przebiegała teraz jezdnię.
 Co ty tak jakoś wyglądasz? Chory jesteś czy co?
 Dlaczego chory?
 Bo ja wiem, tak mi się zdawało...
 A czego chcesz? Dlaczego wołałaś?
Irka pokręciła głową.
 Co się z tobą dzieje? To już nawet odezwać się do ciebie nie można bez powodu? Ty
zupełnie zwariowałeś przez tę dziewczynę...
 Nie pleć, Irka... Powiedz, czego ty chcesz?
 Nic nie chcę... Albo tak, chcę! %7łeby już wyjechała... To przez nią z wszystkimi się
teraz kłócisz, przez Elżbietę. Zenek tak powiedział dzisiaj. Do Zbyszka. Chłopcy mówią, że
zupełnie kota dostałeś!
Co z nią rozmawiać?  Zenek powiedział... chłopcy mówią . Niech sobie mówią, co
chcą. Cóż mnie to teraz może obchodzić? Przestało być ważne, co oni wszyscy myślą
o mnie...
 Mogę cię pocieszyć, że stracicie temat!  powiedziałem.  Wyjeżdżam stąd. Jasne?
 Dokąd?  zdziwiła się Irka.  Ty wyjeżdżasz czy ona?
 Ja. Do Australii...  i odszedłem.
 Słuchaj, Jurek!  usłyszałem za sobą.  Lepiszewska cię wszędzie szuka! Właśnie to
ci chciałam powiedzieć... a ty się wygłupiasz!
Stara Lepiszewska rzeczywiście wyglądała przez okno i kiedy mnie zobaczyła na podwórzu,
zawołała:
 Nareszcie jesteś! Chodz no szybko na górę!
Czekała w drzwiach swojego mieszkania. Bardzo przejęta, powiedziała prawie szeptem, jakby
to była nie wiadomo jaka tajemnica:
 Wyobraz sobie, że ksiądz tutaj u mnie już z pół godziny czeka! Na ciebie. Do czego
to podobne?
 Nie umawiał się ze mną, to niech czeka...  mruknąłem niechętnie.  Jaki ksiądz
zresztą? Czego może ode mnie chcieć ksiądz?
Pomyślałem o proboszczu. O te jabłka jeszcze mu chodzi? Wielkie rzeczy  parę nie-
dojrzałych jabłek zerwaliśmy z chłopakami w ogrodzie przy plebanii, a że przy tym jakieś
gałęzie się połamały... Przez rok nam tego nie może darować. A Zenka trzy dni brzuch potem
bolał... Trucizna, a nie jabłka! Tylko kto mógł po roku naskarżyć? Jeszcze tego mi dzisiaj
potrzeba...
 No, więc gdzie jest ten ksiądz?  spytałem.
W takim nastroju, w jakim teraz byłem, mógłbym wywołać awanturę z każdym i o
wszystko. A co dopiero o zeszłoroczne jabłka.
Lepiszewska wsunęła się do swojego mieszkania, a po chwili wyszedł stamtąd ksiądz
Majchrzak. Podziękował jej  jak powiedział: za gościnę  i zwrócił się do mnie:
 Masz klucz od domu? To chodzmy do ciebie, bo mam pewną sprawę...
Dopiero w mieszkaniu spostrzegłem, że wikary trzyma w ręku bardzo starą, wypchaną
teczkę, w której najwyrazniej coś się ruszało.
 Nie, nie będę siadał. Spieszę się, już dość długo czekałem!  powiedział.  Szkoda,
że ojca nie ma... A może i lepiej! Wiesz, przyniosłem ci sześć pocztowych, te najlepsze. Wez
je zaraz do gołębnika, bo się poduszą...
 Nie rozumiem: sześć pocztowych? I co z nimi...  zacząłem mocno tym zaskoczony.
Ale Majchrzak zamachał po swojemu rękami.
 Tylko o nic nie pytaj. Zanieś na strych, i już. Ile będziesz miał teraz, razem ze swoimi, co?
 Ile? No... czterdzieści trzy...
 O, widzisz! To już coś jest. Tylko... pilnuj tych pocztowych dobrze? %7łeby ci z głodu
nie zdechły...
 A co ksiądz też wyjeżdża?  spytałem.
 Jak to:  też ?
Ale nie odpowiedziałem, więc popatrzył tylko na mnie przez chwilę i mruknął:
 No, tak. Każdy ma jakieś zmartwienia... lepiej nie dopytywać. Zmusili mnie, rozumiesz? Co
księdzu biskupowi mogły moje gołębie przeszkadzać, sam powiedz? Stare dewotki
latały na skargę do proboszcza, że na palcach gwiżdżę. A jak gołębie płoszyć? Na flecie
miałem grać? Ta baba tutaj też pewno zaraz doniesie, bo mi zaczęły gruchać w teczce, jak u
niej siedziałem...
Zmieszne to było trochę, ale i smutne. Zdenerwowany był, pewno mu nielekko oddawać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •