[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jaśniejsze.
Przystanęła, zastanawiając się, co właściwie robi. Wiedziała, że to nie Ricky. Może to ów
tajemniczy rozmówca - mężczyzna czy też kobieta - jakiś martwooki maniak z odjazdem na punkcie
prześladowania tęgich kobiet?
Cofnęła się do kasy, wciąż pośród iskier, i-sięgnęła pod blat po Przypał, żelazny pręt, który
chowała tam od dnia, kiedy kasę oblegało trzech potencjalnych rabusiów o wygolonych głowach,
uzbrojonych w elektryczne wiertarki. Rozwrzeszczała się wówczas i zbiegli, ale przysięgła sobie, że
następnym razem prędzej stłucze któregoś albo wszystkich do nieprzytomności niż da się
sterroryzować.
Uzbrojona, znów stanęła pod drzwiami.
Otwarły się nagle i niesamowity ryk wypełnił jej umysł. Wyraznie rozróżniała słowa:
- Oto patrzy na ciebie, dzieciaku.
Drzwi wypełniało oko, jedno ogromne oko. Hałas był ogłuszający. Oko mrugało, wielkie,
wilgotne i leniwe, wpatrywało się w stojącą przed nim lalkę z wyniosłością właściwą Jedynemu
Prawdziwemu Bogu, stworzycielowi celuloidowej Ziemi i celuloidowego Nieba.
Birdy była przerażona, żadne inne słowo nie mogło oddać jej stanu. Nie było tu miejsca na
niepokój typu "Uważaj, tam z tyłu!", nie było miejsca na ekscytujące oczekiwanie czy na rozkoszny
dreszczyk. To był prawdziwy strach, strach z głębi trzewi, niczym nie upiększony, ohydny jak
gówno.
Usidlona nieustępliwym spojrzeniem owego oka, słyszała własne skomlenie; nogi
odmawiały jej posłuszeństwa. Jeszcze chwila i upadnie na chodnik tuż pod drzwiami, i to już z całą
pewnością będzie koniec.
I wtedy przypomniała sobie o Przypale. Kochany Przypał. Oburącz uniosła pręt i
wymachując nim, pobiegła w kierunku oka.
Jeszcze go nie dopadła, a już się zamknęło. Zwiatło zgasło i Birdy znów miała wokół siebie
ciemność. Po owej wizji pozostało pieczenie siatkówek.
Z ciemności doleciały do niej słowa:
- Ricky nie żyje.
Tylko tyle. Ale było to gorsze niż tamto oko, niż głosy duchów Hollywood, gdyż jakimś
cudem wiedziała, że usłyszała prawdę. Kino zamieniło się w rzeznię. Ricky miał rację mówiąc, że
chłopak Lindi Lee, Dean, nie żyje. Teraz i jego spotkał ten sam los. Wszystkie drzwi były
pozamykane, gra dotyczyła zatem już tylko dwóch osób. Jej i tamtego.
Rzuciła się ku schodom, nie mając jeszcze planu działania, pewna jednak, że dalszy pobyt w
foyer równał się samobójstwu. Ledwie dotknęła stopą najniższego stopnia, wahadłowe drzwi
ponownie otwarły się z westchnieniem i coś szybkiego i migoczącego ruszyło jej śladem. Podczas
gdy bez tchu pięła się po schodach, przeklinając swą nadwagę, trzymało się o krok lub dwa za nią.
Jaskrawe błyski, emanujące z jego ciała, przelatywały obok niej. Była pewna, że przeciwnik szykuje
kolejną sztuczkę.
Wpadła wreszcie na piętro, nadal nie mogąc uwolnić się od owego natrętnego wielbiciela.
Korytarz, który miała przed sobą, oświetlony jedną, lepką od brudu żarówką, nie wyglądał
zachęcająco. Ciągnął się przez całą długość kina, dając dostęp do kilku magazynów wypełnionych
śmieciem: plakatami, okularami do projekcji trójwymiarowych, zapleśniałymi fotosami. Była pewna,
że w jednym z magazynów znajduje się wyjście na wypadek pożaru. Tylko w którym? Tu na górze
była tylko raz, i to przed dwoma laty.
- Cholera. Cholera. Cholera - powtarzała. Podbiegła do pierwszego z magazynów. Drzwi
były zamknięte. Załomotała w nie na znak protestu. Nie ustąpiły. Tak samo drugie. I trzecie. Nawet
gdyby była w stanie przypomnieć sobie, gdzie należało szukać wyjścia, wyważenie drzwi przyszłoby
jej z trudem. Używając Przypału, mogła to załatwić w dziesięć minut, tyle że tuż za jej plecami
czaiło się tamto Oko. Cóż tu mówić o dziesięciu minutach - nie miała nawet dziesięciu sekund.
Pozostawało tylko jedno: konfrontacja. Odwróciła się na pięcie, modląc się w duchu, gotowa
stanąć twarzą w twarz z klatką schodową i nieznanym prześladowcą. Korytarz był pusty.
Przyjrzała się smutnemu ciągowi przepalonych żarówek i łuszczącej się farbie, pragnąc
chyba odkryć tam coś niewidzialnego, ale przeciwnik nie stawił jej czoła; znów był za nią. Za jej
plecami ponownie rozbłysły jaskrawe światła, blask dał początek wizji i z całego korytarza zbiegły
się ku dziewczynie niemal zapomniane, wspaniałe obrazy. Sceny z tysiąca filmów, spuszczone ze
smyczy; każda przywoływała jedyne w swoim rodzaju skojarzenia. Birdy zaczynała już pojmować, z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •